Naszą bohaterkę widujemy często w Barze Ratuszowa, bo odkąd skończyła gimnazjum, tam pracuje. Najpierw jako uczennica, potem stażystka i wreszcie ostatnio jako pełnoprawny pracownik, bo właścicielka lokalu Teresa Kremis zadowolona z pracy dziewczyny podpisała z nią umowę. I to był moment, kiedy dziewczynie życie znowu wywróciło się do góry nogami. Mając dziewiętnaście lat i stałą pracę musiała opuścić Ognisko Wychowawcze dla Dziewcząt prowadzone przez siostry magdalenki. A przebywała tam od dwunastego roku życia, kiedy to sąd zabrał rodzicom prawa do opieki nad nią i jej młodszą siostrą. Oboje rodzice nie dość, że pili, to córkom razów nie żałowali. Ostatecznie dziewczynki trafiły pod opiekę sióstr magdalenek.
- Siostry wychowywały nas na porządnych ludzi i uczyły jak żyć – opowiada Kamila. – Wskazywały nam drogi i edukowały, że aby dać sobie radę trzeba mocno stąpać po ziemi. Na początku tęskniłam do domu. Czasem odwiedzał nas tato, dopóki żył. Mama nigdy. Musiałam się więc nauczyć samodzielności i patrzenia do przodu. Po skończeniu gimnazjum wybrałam kształcenie w zawodzie kucharza w KZL. Lubiłam gotować – czasem w weekendy pomagałam w kuchni w ognisku - a ponadto uznałam, że jako kucharz pracę zawsze znajdę.
Siostry wspominając Kamilę mówią o niej, że była zawsze konsekwentna i jak się podjęła jakiegoś zadania, to zawsze doprowadziła je do końca. W którymś momencie jednak ustabilizowany rytm życia nagle musiał ulec zmianie, bo dziewczyna – zgodnie z przepisami - musiała opuścić ognisko i się usamodzielnić. Dostała na to szansę od burmistrza Lubania, który przyznał jej niewielki, bo niewielki, ale samodzielny lokal. Niestety jego lokalizacja nie jest najciekawsza, bo jest jednym z kilkunastu w domkach socjalnych na ul. Osiedle Fabryczna. A środowisko jest tam trudne.
- Bardzo bałam się tu zamieszkać, bo słyszałam, że ludzie są tu, powiedzmy, nie najlepszej reputacji – mówi Kamila. – Innej możliwości jednak nie było. Mieszkanie musiałam przyjąć, bo taka szansa mogła się już nie powtórzyć. W historii ogniska po raz pierwszy ktoś dostał mieszkanie od miasta. Staram się tu zaadaptować. Dostałam meble, za które darczyńcom jestem bardzo wdzięczna, administracja zreperowała mi piec. Nie mam tylko jeszcze ciepłej wody, ale i to ma być zrobione. Moim problemem jest teraz tylko strach. Już raz ktoś dobijał się do mnie w nocy, a ja trzymałam drzwi, bo są one w tak opłakanym stanie, że mocniejsze szarpnięcie mogłoby je otworzyć. Pierwsza rzecz, którą zrobiłam, to zamówiłam nowe mocne antywłamaniowe drzwi. Zapłacę za nie, kiedy dostanę pieniądze z PCPR-u na zagospodarowanie. Będę też dokupowała sobie wówczas kolejno potrzebne mi rzeczy. Teraz jednak bardzo się boję, bo nie dość, że dużo się nasłuchałam, co się tu w okolicy dzieje, to odżywają wspomnienia z dzieciństwa.
Dziewczyna ma swojej stronie grono ludzi o otwartym sercu. Wiesław Bojanowski, mieszkający w sąsiedztwie, niegdyś bokser, w środowisku ma poważanie. On to obiecał chronić, stawiającą pierwsze samodzielne kroki młodziutką osobę. Podobnie straż miejska. Także Firma UNIPLAST, montująca u niej drzwi obiecała zastosować ceny preferencyjne.
Kamila ma starsze rodzeństwo, tak ze strony taty, jak i mamy, ale zupełnie nie wie, gdzie są. Więc na nich liczyć nie może. Pomimo, że w życiu miała pod górkę jest osobą pogodną. Nikogo o nic nie obwinia.
- Mogłoby by być lepiej, ale stało się tak, jak się stało i trzeba iść do przodu – konkluduje Kamila.
W przyszłości chciałaby założyć rodzinę, mieć dobrego męża, dzieci, o które będzie się troszczyć i żeby nigdy nie zabrakło chleba.
(Teresa Kraska)