Pani Aleksandra miała czworo dzieci i niełatwe życie. Przez wiele lat pracowała zawodowo, wychowywała swoje pociechy i borykała się z trudami życia oszczędzając pieniądze, aby gdy przyjdzie czas pomóc dzieciom. Przy tym wszystkim mąż jej nie rozpieszczał, często uciekając się nawet do przemocy.
Kiedy córki założyły swoje rodziny w domu pozostał tylko syn, najmłodszy z czwórki. Był dobrym chłopcem - wspomina osiemdziesięcioośmioletnia kobieta. Troszczył się o nią i często stawał w jej obronie przed agresywnym ojcem. Pani Aleksandra – jak mówi – najbardziej właśnie z nim była związana. Potem mąż umarł i przez kolejne trzy lata wiedli z synem spokojne, dobre życie. Tak było dopóki młody człowiek się nie ożenił.
- Nie byłam przeciwna, bo przecież wiem, że ja nie będę żyła wiecznie – mówi pani Aleksandra. – Najpierw było idealnie, snuliśmy wspólne plany, wspólnie gospodarowaliśmy. Ich niewielkie pensje starczały na krótko, więc w części ja ich utrzymywałam. Nie mogłam patrzeć żeby był głód. Ja opłacałam też mieszkanie, światło, gaz i telefon.
Potem na świat przyszedł najstarszy wnuk naszej bohaterki i nie wiedzieć czemu zaczęły się nieporozumienia. Coraz mniej kobieta miała w domu do powiedzenia i coraz częściej w ich życie zaczęła ingerować rodzina synowej. Po kilku latach doszło do tego, że pani Aleksandra nie mogła z nimi wytrzymać – jak mówi. Młodzi robili co chcieli, ona zaś nie miała żadnych praw, choć to ona właśnie uiszczała wszystkie opłaty związane z mieszkaniem. Jej gesty oszczędności z tego tytułu spotykały się ze złośliwościami i przekorą. Pozapalne wszystkie światła, niekończące się rozmowy telefoniczne, to tylko niektóre z przykładów. Konflikt narastał a pani Aleksandra coraz bardziej podupadała na zdrowiu. W którymś momencie powiedziała – dość. Podała młodych o eksmisję. Do sprawy i egzekucji jednak nie doszło, ponieważ sami wyprowadzili się do hotelu przy szpitalu, zostawiając po sobie ruinę. Kobieta z uciułanych pieniędzy, kredytów, przy wsparciu córek mieszkanie wyremontowała i urządziła. Po czterech latach temat wrócił. Najpierw synowa i wnuki – bo w międzyczasie urodził się kolejny - a potem także syn prosili, aby pozwoliła im wrócić. Uległa, na swoje nieszczęście. Nie wiedząc o tym, że młodzi z hotelu wyprowadzić się musieli, ponieważ ich starania o mieszkanie komunalne zostały uwieńczone sukcesem. Przyznany lokal była wprawdzie ruiną, ale już mieli się gdzie podziać. Tymczasem nie mieli takiego zamiaru. Mieszkali u mamy - w większości na jej koszt - ciągnęli pieniądze na remont, w końcu także na jego wykup, by w końcu… sprzedać.
- Coraz trudniej razem nam się żyło – ze smutkiem mówi pani Aleksandra. – U wnuków nie miałam poszanowania, bo i skąd, skoro rodzice dawali taki przykład. Zapożyczyłam się w końcu, aby im to mieszkanie kupić. Chciałam żeby się wyprowadzili. Niestety nie doszło do tego. W którymś momencie syn postanowił u mnie wstawiać okna. Wprawdzie przekonywałam, że mieszkanie jest po remoncie i nie ma sensu prowadzić nowego, ale ostatecznie uległam i nawet dołożyłam kilka tysięcy. Chcieli kredyt na nowy samochód, wzięłam. Teraz go spłacam. Chcieli żebym im moje mieszkanie zapisała po śmierci – bo w międzyczasie je wykupiłam – zapisałam. A wojna mimo to wciąż narastała. Doszło do tego, że siedzę w swoim pokoju zamknięta i nikt do mnie nawet nie zajrzy, choćby żeby sprawdzić czy żyję. Oskarżają mnie, ze wyjadam im z lodówki a ja nawet suchej bułki zostawionej na stole boję się ugryźć.
Zdeterminowana kobieta postanowiła się ratować. Poszła do wydziału spraw obywatelskich po radę. Młodzi, w momencie zamieszkiwania w hotelu, zostali wymeldowani administracyjnie a ona w związku z narastającym konfliktem nie chce ich zameldować ponownie. Zatem co dalej ma robić? Czy jesteś możliwość meldunku tymczasowego?
- Niestety pani Aleksandra jest na pozycji przegranej – mówi naczelnik Janusz Włosek. – Pomimo wielkiego współczucia dla niej, jesteśmy jako urząd bezradni. Przepis jasno mówi, że stale zamieszkujące w lokalu osoby muszą zostać tam zameldowane.
Z dnia: 2007-11-20, Przypisany do: Nr 22(333)