Co najciekawsze, w każdym domu to samo robi się inaczej, to taki nasz fenomen Dolnego Śląska, swoistego dzikiego zachodu, na którym wymieszały się elementy kulturowego i obyczajowego dziedzictwa bardzo wielu obszarów i regionów. I tak przepisy z różnych obszarów Kresów Wschodnich spotykają się z recepturami Bukowińczyków i przedstawicieli różnych regionów Polski. W efekcie zaglądanie sąsiadom i przyjaciołom do garnków jest naprawdę fascynującą przygodą. Przyjemnie jest też się pochwalić innym, a już kiedy proszą nas o przepis, to nasze ego rośnie do poziomu co najmniej dwóch i pół Makłowiczów. Do moich tradycji rodzinnych należą dwa takie dania. Pochodzące z kuchni litewskiej smażone w gorącym oleju pierożki drożdżowe były bohaterami mojego tekstu w świątecznym numerze. Druga moja tradycja rodzinna to pierogi, zwykłe z wody, ale z dość rzadko spotykanym farszem z kiszonej kapusty i gotowanych ziemniaków, nazywane przy naszym stole pierogami strzałkowickimi – od miejscowości, z której pochodzą dziadkowie. Telefoniczne zaproszenie od dziadków na pierogi ich wspólnego autorstwa traktowane jest w rodzinie z najwyższą powagą, bo naprawdę szkoda tracić taką okazję. Koncepcja niby nie jest wyszukana, a efekt palce lizać – smak o niebo wyrazistszy niż w ruskich, a konsystencja dużo przyjemniejsza niż w typowym kapuściaku. Aby uciec przed oskarżeniami o kumoterstwo, nie będę postulować uznania pierogów strzałkowickich kulinarnym symbolem Lubania czy regionu. Po sprawiedliwości odnotować należałoby, że nasza część Dolnego Śląska zarejestrowała dwa produkty regionalne. Są to świnka pieczona po zaciszańsku i gołąbki krużewnickie. Świnka faktycznie pyszna, przyrządzana jest na zamówienie, gołąbki zaś to rejon Lubomierza i nawiązanie do Kargula i Pawlaka. Czy jednak są dostępne w lokalnych restauracjach? Bo o taką flagową potrawę by chodziło – do zaserwowania pokazowego gościom, którym chcemy pokazać w pigułce nasze miejsce życia. Skoro do tej pory nic takiego samo się nie pojawiło, to może nie ma sensu szukać na siłę? Trochę szkoda, bo wrażenia smakowe są dla przyjezdnych – czy to gości oficjalnych, czy turystów, czy znajomych, istotne i długo pozostają w pamięci. Trzeba jednak przyznać, że najczęściej specjały lokalne dostępne są na wyspecjalizowanych festynach, takich jak na przykład gościszowskie święto peczenicy. Pochodząca z Bałkanów peczenica jest zresztą marką samą w sobie, która nie wymaga żadnej rejestracji. Gościszowianie mają jednak łatwiej, bo prościej jednak znaleźć kulinarny wspólny mianownik dla tej społeczności, w której zdecydowana większość ludzi pochodzi z jednego regionu. Być może tu, w miejscowościach, w których tradycje się mieszają, do rangi symbolu podnieść można właśnie tę różnorodność i niejednorodność - fakt, że ile domów, tyle przepisów na pierogi, gołąbki, placki, nalewki i inne cuda. Najlepiej widać to na dorocznym festiwalu folklorystycznym, gdzie od różnorakich smaków i aromatów może zakręcić się w głowie. Z kolei, jeśli chodzi o „nasze typowe” jedzenie, dobre do czarowania gości, może najlepsze menu to „misa różnistych pierogów” na przystawkę, jako danie główne „gołąbki w siedmiu smakach” i „podróż przez placki” na deser.
(Anna Łagowska)
Z dnia: 2015-04-29, Przypisany do: Nr 8(511)