Być może kto inny by sobie odpuścił, ale ten człowiek ujęty determinacją pracowników zatrudnionych w „Lubamecie”, chcących naprawdę pracować podjął się próby wyciągnięcia spółdzielni z zapaści.
- Po pięciu dniach mojego urzędowania zaczęła się w zakładzie planowa, przeprowadzana co pięć lat, kontrola rewizyjna - mówi prezes Roman Konopski. - I praktycznie dzięki temu po półtora miesiącu wiedziałem dokładnie, jaka jest sytuacja finansowa tej spółdzielni. Okazało się między innymi, że pracownikom nie zostały wypłacane pobory za pięć miesięcy z roku 2003 i za trzy tego, w którym objąłem funkcję prezesa. Spółdzielnia wówczas borykała się z poważnymi trudnościami finansowymi. Do tego stopnia, że groziło jej widmo bankructwa. Wprawdzie wszystkie badania finansowe, które na początku urzędowania Romana Konopskiego zostały przeprowadzone jeszcze nie uzasadniały przesłanki, by ogłosić stan upadłości, ale było źle.
- Podjąłem się wówczas ratowania spółdzielni głównie ze względu na ludzi, którzy są tutaj zatrudnieni – kontynuuje prezes. – Tak zdeterminowanych i pełnych zapału pracowników chciałby mieć niejeden szef. I muszę powiedzieć, że pomaleńku jakoś mi się to udaje. Zaczynamy wychodzić na prostą, choć oczywiście od razu nie da się zrobić wszystkiego.
Dwa lata temu spółdzielnia miała ogromne zadłużenie przekraczające milion złotych wobec kontrahentów, Skarbu Państwa, ZUS-u, Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych a także wobec byłych i obecnych pracowników.
- Na dzień dzisiejszy zaległości wobec Urzędu Skarbowego i ZUS-u zostały już spłacone – podkreśla Roman Konopski. - Z zaległych poborów z 2003 roku udało mi się ludziom wypłacić trzy wypłaty, zostały jeszcze dwie za listopad i grudzień. Przy czym mam stosowne porozumienia zawarte z pracownikami, które wstrzymują bieg przedawnienia roszczeń. Przyjąłem zasadą taką, że nie można budować finansów tej spółdzielni na krzywdzie ludzkiej. To, co mieli wypracowane tutaj, co im się należy, mimo upływu nieraz wielu, wielu lat - nic nie przepadnie. Trzeba tylko cierpliwości.
W liście, który nadszedł do redakcji i który był powodem zajęcia się tematem Lubametu czytamy dość dramatyczne słowa skargi:
„Piszę do was w ważnej sprawie, bo to co napiszę to wcale nie jest błaha sprawa a rzecz się ma tak. Jest w Lubaniu zakład pracy inwalidów. Tam pracują ludzie chorzy, którzy mają swoje życie i muszą pokonywać wiele problemów jak każdy z nas. Tam praca jest naprawdę ciężka i niebezpieczna, ale oni sobie jakoś radzą i chcą pracować bo czują się potrzebni. Jednak za wykonywaną pracę powinno się otrzymywać zapłatę, lecz niestety tam pracownicy nie otrzymują swoich zarobionych pieniążków, które im się należą. Czekają na nie miesiącami, a dokładnie to po cztery a czasem pięć miesięcy. Pytam więc, gdzie tu jest sprawiedliwość? Nie mają ci ludzie czym zrobić opłat zalegających, kupić dzieciom przybory szkolne, wykupić recepty, które są tak ważne, bo bez leków nie można się obejść. Są też tacy, co dojeżdżają do pracy. Im też brakuje.(…) Dlaczego w naszym kraju nikt się nie interesuje takimi sprawami jak ta, o której piszę? Czy nie ma takich instytucji do spraw ludzi pokrzywdzonych i oszukiwanych? (…)Bo ci ludzie potrzebują kogoś, kto by zajął ich sprawą.(…)
- Na dzień dzisiejszy bieżące zaległości są, bo nie da się wszystkiego zrobić od razu – nie zaprzecza prezes. - Ale myślę, że w niedługim czasie uda się nam to rozwiązać. Mam tylko obawy, że z powodu skarg do PIP-u i notorycznych kontroli z tym związanych możemy zostać ukarani niebagatelnymi grzywnami sięgającymi od 10 do 20 tysięcy złotych, co z kolei pozbawi spółdzielców, czyli pracowników kolejnych pieniędzy. To jest wyrwanie inwalidom tych pieniędzy w ich biedzie.
Zatrudnienie w spółdzielni na dzień dzisiejszy wynosi 70 osób, z czego 83 proc. to są ludzie z grupami inwalidzkimi. Zakład w przeciwieństwie do lat poprzednich cały czas zwiększa produkcję i sprzedaż. W roku 2006 w porównaniu do roku 2005 sprzedaż finalnych produktów wzrosła o około 300 tys. zł, zaś za 8 miesięcy tego roku jest ona o 200 tys. wyższa niż w roku ubiegłym. Idąc tym torem spółdzielnia jest w stanie wyjść z kryzysu finansowego. A gdyby jeszcze banki okazały zrozumienie i udzieliły tak potrzebnych Lubametowi kredytów, wszyscy byliby zadowoleni, a przede wszystkim pracownicy.
- Nie ma żadnej firmy, która mogłaby na dzień dzisiejszy podać nas do sądu i postawić w stan upadłości, że czegoś nie płacimy – podsumowuje Roman Konopski. - Czasami z opóźnieniami, ale płacimy. Podnosimy głowę do góry i patrzymy w przyszłość. Trzeba jednak powiedzieć jasno, że z problemami musimy radzić sobie sami. Nikt nam nie pomaga. To my staramy się pomagać innym, bo zawsze mówię, że biedni o biednych zawsze pamiętać będą.
Z dnia: 2007-11-06, Przypisany do: Nr 21(332)