
Nie była to jej pierwsza tego rodzaju wyprawa, ponieważ już od kilku lat bierze czynny udział w wędrówkach po szlakach św. Jakuba, ale na taką odległość zdecydowała się po raz pierwszy. Kiedy pojawił się ten radosny dla Polaków moment, stwierdziła, że chciałaby podjąć takie wyzwanie. I poszła. 9 lutego dołączyła do kilku pielgrzymów – także zrzeszonych w Stowarzyszeniu Przyjaciół Dróg Świętego Jakuba - którzy wyruszyli z Miłosławia 28 stycznia. Było to bardzo ryzykowne przedsięwzięcie wymagające odwagi i determinacji, bo przecież trwała wówczas jeszcze pora zimowa, a szlak obrany przez niewielką grupkę pielgrzymów prowadził przez Alpy. Pani Krystyna wcześniej wiele wędrowała szlakami Świętego Jakuba, pokonując trasy nawet kilkuset kilometrowe - m.in. była kilka lat temu w Erfurcie na spotkaniu z papieżem Benedyktem XVI – ale nigdy dotąd nie postawiła sobie wyzwania przejścia prawie dwóch tysięcy kilometrów. Pątników, wyruszających 9 lutego po Mszy św. w kościele pw. Narodzenia NMP w Uniegoszczy, żegnała społeczność Lubania i proboszcz parafii, a zarazem miłośnik szlaków Dróg Świętego Jakuba ks. Marek Kurzawa. W tym momencie zaczęła się ich wędrówka trwająca siedemdziesiąt siedem dni, której celem był papieski Rzym.
- Nasza pielgrzymka była podyktowana czasem, na który musieliśmy zdążyć, a jednocześnie kilometrami, które musieliśmy pokonać – opowiada pątniczka.
Trójka pielgrzymów przemierzyła szlakami św. Jakuba pieszo przez Niemcy, Czechy, potem Bawarię, ośnieżone Alpy, by ostatecznie na kilka dni przed kanonizacją dotrzeć do Włoch. Wszędzie, gdzie korzystali z gościny przyjmowani byli z otwartymi ramionami. Nocowali głównie w klasztorach. Odchodzili z nich nazajutrz, często wyposażani w „pielgrzymi grosz”, a zakonnicy dawali wszystko, co mieli w lodówce i spiżarce. Święta Wielkanocne przypadło im spędzić we włoskim Viterbo, gdzie uczestniczyli w pasjach wielkopiątkowych, misteriach i nabożeństwach. Tutaj też nieco odpoczęli.
– Wyszłam z radością i wróciłam z radością – mówi z uśmiechem pani Krystyna. - Nigdy nie zwątpiliśmy, że dojdziemy. Szliśmy otwarci na ludzi i na wszystko co będzie. Wszyscy tym samym nam odpowiadali. I ta życzliwość - to było też coś, co nas niosło.
Samą kanonizację polscy pątnicy mieli okazję przeżywać tuż przy kościele pw. Świętego Ducha, który to papież Jan Paweł II mianował Świątynią Miłosierdzia Bożego, mając w perspektywie bazylikę św. Piotra, gdzie odbywały się główne uroczystości. Modlitwa i podniosły nastrój sprawiły, że czuli się bardzo szczęśliwi, a rozglądając się wokół widzieli po twarzach obecnych, że inni przeżywają to tak samo.
Pani Krystyna wróciła z lubańską pielgrzymką autokarową i choć zmęczona z nostalgią wspomina wyprawę.
- Wyszłam w czapce z lisa, a wróciłam w kapeluszu w kwiatki – śmieje się pani Krystyna. – Cieszyłam się każdym dniem i nadal chcę się nimi cieszyć.
Duchowo razem z panią Krystyną pielgrzymował jej mąż, pan Andrzej. Codziennie słuchał relacji z trasy i wspierał swoją małżonkę dobrymi słowami.
- Martwiłem się z początku, że za bardzo żona schudnie – wspomina pan Andrzej. - Jednak ona w humorystyczny sposób opowiedziała, że spotykają na drodze ludzi, którzy częstują ich słodyczami, kawkami. To stwarza okazję, aby "utuczyć się". Jej dobry humor sprawiał, że wierzyłem w powodzenie tego trudnego przedsięwzięcia.
Pan Andrzej napisał wiersz, który jest dobrym podsumowaniem.
Krzyk gęsi z błękitnego nieba
Z wiosną ptaki migrują
Szukając spełnienia zewu natury
Człowiek na drogę spogląda
Co każe mu iść aż po horyzont
Co ważne jest -
Cel drogi, sama droga,
Czy odnalezienie Boga i siebie.
Zdaniem pani Krystyny wszystkie te trzy rzeczy są ważne i one nigdy się nie kończą. Droga się nie kończy, cel się nie kończy, ani też odnajdywanie Boga i siebie się nie kończy.
Szerszą relację można obejrzeć na Facebooku na stronie „Pieszo na kanonizację”.
(Teresa Kraska)
Z dnia: 2014-05-08, Przypisany do: Nr 9(488)