17 czerwca Robert Ch. jak zwykle udał się do pracy w Zakładzie Gospodarki i Usług Komunalnych w Lubaniu, gdzie pracował jako kierowca-operator dźwigu. Razem ze swoim kolegą objeżdżał Olszynę i zbierał na samochód odpady z rozstawionych na terenie miasta pojemników. To miały być już trzy ostatnie kubły. Samochód stał za blisko i ramieniem wysięgnika, na którym na haku znajdował się pojemnik na odpady, zaczepił o linię średniego napięcia o mocy 20 kV. Tymczasem 37-letni operator stał na ziemi i jedną nogą dotykał auta, zamknął obwód swoim ciałem i zginął na miejscu.
- Wracałam właśnie ze sklepu kiedy to się wydarzyło. Nagle zgasło światło, ale nikt nie spodziewał się tragedii – mówi mieszkająca nieopodal olszynianka. – To co potem idąc do domu widziałam było okropne. Przy samochodzie zobaczyłam leżące zwęglone zwłoki mężczyzny. Tego nie da się opisać. Do dzisiaj mam dreszcze jak sobie pomyślę, co ten człowiek musiał czuć.
Kolega Roberta Ch., który stał na samochodzie został nieszkodliwie porażony prądem i po krótkiej hospitalizacji powrócił do domu. 37-letni pracownik ZGiUK-u pozostawił żonę, będącą w ósmym miesiącu ciąży oraz 4-letniego synka. Obecnie prokuratura bada czy pracownicy lubańskiego przedsiębiorstwa posiadali wszystkie wymagane uprawnienia i czy nie doszło do jakiś zaniedbań. Znajomi i przyjaciele Roberta Ch. twierdzą jednak, że ten nieszczęśliwy wypadek to przede wszystkim wina niefortunnej lokalizacji kubłów, które powinny stać w innym miejscu – nie zaś pod linią energetyczną. Jak sami mówią – użytkowanie najnowszym nabytkiem ZGiUK-u było swego rodzaju nobilitacją dla tych pracowników, którzy mieli posiadać wszelkie możliwe uprawnienia. Kto zatem zawinił? Na to pytanie odpowiedź przyniesie dochodzenie prokuratury.
Z dnia: 2009-07-07, Przypisany do: Nr 13(372)