Pani Beata Leja od 22 lat zajmowała wraz z rodziną poniemiecki uroczy dom na ulicy Starolubańskiej. Pierwszego dnia lutego zostali - praktycznie w jednej chwili - bezdomni. Nagle, bez żadnych wcześniejszych oznak zagrożenia, zawalił się strop. Szczęście w nieszczęściu, że nikomu nic się nie stało.
Od jakiegoś czasu pani Beata sama wychowywała siedmioro dzieci, z których najstarsze ma ponad dwadzieścia lat a najmłodsze siedem.
- Domek zajmowaliśmy sami – opowiada kobieta. – Na górze mieliśmy trzy pokoje, kuchnię i przedpokój a na dole toalety i pomieszczenia gospodarcze. Dobrze nam się tam mieszkało i nic kompletnie nie wskazywało na katastrofę budowlaną. Zaczęliśmy nawet w dom pomału – na ile nas było stać - inwestować.
Ze łzami i poczuciem bezradności w oczach pani Beata wspomina tę nieszczęsną noc z niedzieli na poniedziałek.
- Obudził mnie hałas – opowiada. – Najpierw myślałam, że ktoś buszuje po naszej piwnicy. A potem rozległ się wielki huk, który wszystkich nas postawił na nogi. Okazało się, że najpierw obsunęło się kilka cegieł a po chwili zapadł się przedpokój na górze, ściana i strop. Do rana koczowaliśmy w gotowości do ewentualnej ucieczki, gdyby się coś działo. Nazajutrz z samego rana zadzwoniłam do administracji przedstawiając naszą sytuację. Dość szybko przyjechali ludzie z urzędu, oglądali dom i robili zdjęcia. A ja dostałam telefon z mojego ABK nr 2, aby wziąć co najpotrzebniejsze i uciekać. Potem przyjechała ekipa, która powynosiła z domu nasze rzeczy, aby reszta domu nam tego nie przywaliła.
Rodzinie najpierw zaoferowano jednopokojowe mieszkanie przy ul.Łużyckiej. Pani Beata przyjąć go nie mogła, bo na taką ilość ludzi było zdecydowanie za małe. Poszła więc do burmistrza Rogackiego, u którego była już w jej sprawie kierownik ABK nr 2 Mirosława Markiewicz.
- Kierowniczka bardzo się starała – kontynuuje pani Beata. – Prosiła burmistrza by wyraził zgodę na przydzielenie mi tymczasowo większych pomieszczeń na ul.Kopernika. I tak się stało. Mieliśmy tam zamieszkać na miesiąc, dopóki coś lepszego się nie znajdzie. I gdyby to był rzeczywiście tak krótki czas, nic bym nie mówiła. Ale dzisiaj już wiem, że mamy tam mieszkać co najmniej rok. A w takich warunkach nie da się żyć tak licznej rodzinie jak nasza. Nie ma tu ani gazu, ani wody. Za to ściany są popękane, także podłogi pozostawiają wiele do życzenia. Jest jeden piec i na szczęście już także prąd. Wodę do picia i mycia bierzemy z korytarza, ale najgorsze jest pranie. Z gotowaniem też nie jest łatwo. Żyjemy więc na suchym prowiancie i chińskich zupkach.
Rodzina chciałaby wrócić do swojego domu licząc, że da się go uratować, ale na razie w odpowiedzi pani Beta usłyszała, że raczej nie ma na to szans, bo zostanie on prawdopodobnie przeznaczony do rozbiórki.
- Co dalej z nami będzie – zastanawia się pani Beata?
Z dnia: 2009-02-18, Przypisany do: Nr 4(363)