
Można też tak. „Ze spuszczoną głową, w bydlęcym wagonie jechał Polak z ojcowizny do PRL-u...sowieckiej niewoli”. Kolejny 9 maja, nazwany przez komunistów Dniem Zwycięstwa, mimo że Niemcy skapitulowali 8 maja 1945 roku, nie dla wszystkich Polaków był dniem zwycięstwa. Na pewno nie był nim dla kilku milionów Kresowiaków.
Wypędzeni z ojcowizny, często ogniem i siekierą, sponiewierani tułaczką, pogromami jechali w nieznane. Nie jak zwycięzcy, ale pokonani. W bydlęcych wagonach, w fatalnych warunkach podróżowali miesiąc, dwa. Rzuceni w obce strony - matki szukały synów, żony mężów, dzieci ojców. Były to głównie rodziny bez mężczyzn, bo ci, albo byli jeszcze na froncie, albo wcześniej wywiezieni przez ZSRR na nieludzką ziemię tułali się po świecie z armią gen. Andersa.
Jechało tysiące kresowych kobiet, dzieci.
„(…)Nasza mama z czteroletnim synem, cudem uratowanym z palącego się domu, czuła się zagubiona wśród jeszcze mieszkających tu Niemców. Babcia z dziadkiem nie byli podporą w trudnych powojennych warunkach. Wraz z innymi rodzinami z Barysza (powiat Buczacz)została przydzielona do miejscowości Siekierczyn. Po niemiecku Geibsdorf, kreis Lauban. Gmina była duża, siedmiokilometrowa, licząca prawie dwa tysiące mieszkańców i do tego zasobna. Nie tylko rolnicza, o czym świadczyły funkcjonujące tu zakłady dziewiarskie, kopalnia węgla brunatnego, w pobliżu brykietowania i kamieniołomy bazaltu./3/
Więcej w bieżącym numerze.