Wokół stołu siedziało osiem osób. Większości nie znałam... ale po co znać? Z każdym łykiem byliśmy sobie na tyle bliscy, że rozmowa była zupełnie zbędna. Ja nie potrafię rozmawiać. Unosząc sie myślą ponad opary alkoholu wpatruję się w mimiki twarzy, które zaczynają być wykrzywione. Obserwacje zakłóca mi zgrzyt zębów dochodzący od osoby siedzącej po prawej stronie stołu. Przypomniał mi on o dziewczynie z pracy, która z tym samym zgrzytem starannie wykonywała polecenia. Co stało się z ich światem? Czuję obrzydzenie do tych historii, które sprawiły, że trzeba było walczyć z nałogiem pocieszania samego siebie. Przy stole ta młoda dziewczyna, która bita wyrwała się z piekła. Jej oczy nieruchomo odmierzały zawartość kieliszka... i czuła się tak jakby z kamienia... nie ma już serca, nie ma sumienia... przeszłość przysłonięta krwią oddychała w jeszcze świeżych fioletowych plamach na nadgarstkach... Mężczyzna z bliznami na twarzy. On mówi... kto mówi? On? Czy to co wziął? Było dobrze, teraz jest jeszcze gorzej. Historie, rozmowy, kłótnie na temat świata - jest zły? Dobry? My jesteśmy źli? Dobrzy? Butelki, bo robią tak wszyscy... upić tęsknotę i te nieszczęsne przeżycia aby później wypluć i zasnąć, obudzić się i być skrawkiem człowieka bo ciało jest zmęczone. W pewnym momencie zaczynało to wszystko być śmieszne, a raczej mocno żałosne. Pełny autobus ludzi - alkohol przelewa się litrami... a przecież to była jeszcze Polska. Jedziemy przed siebie, nie widzę drogi, zasypiam, kręci mi się w głowie. Ona zapali i po problemie... otworzy okno i skoczy nie wiedząc nawet, że skacze... i tak się stanie z wieloma stamtąd - ułożą stopy na betonowym parapecie - wypada jeden po drugim... a może to ja pierwsza wylecę ?
I wszyscy się rozeszli, poszli spać aby następnego dnia znowu usiąść i rozpłakać się bo upadek boli...
Z dnia: 2010-06-23, Przypisany do: Nr 12(395)