
- Proszę o pomoc i nagłośnienie mojej sprawy, która trwa już ponad 5 lat – ze łzami w oczach mówi Aleksandra Pita. - W lutym 2005 roku, kiedy moje dziecko miało zaledwie miesiąc, mój mąż zabrał mi je, uciekał z nim i przez jakiś czas ukrywał się przede mną. Od tamtej chwili do dziś walczę o normalne, pełne harmonii i spokoju życie dla mojego synka Krzysia, który obecnie ma już 5 lat. Sąd od samego początku całej tej sprawy – moim zdaniem – nie wykazuje należytej troski o dziecko, na pierwszym miejscu stawiając racje niepoczytalnego ojca.
Jak wynika z przeprowadzonych specjalistycznych badań ojciec Krzysia jest chory psychicznie. Zdiagnozowano u niego zespół urojeniowy. Podjął leczenie, co dla sądu jest dostatecznym warunkiem by przyznać mu prawo do spotkań. Na co z kolei matka się nie godzi, bojąc się o synka.
- Czy jeśli ślepy pójdzie do lekarza i przedstawi sądowi zaświadczenie, że się leczy i ma zapisane leki, to damy mu prawo jazdy i pozwolimy prowadzić samochód? – stawia retoryczne pytanie matka. - Człowiek zdrowo myślący tego nie zrobi. Zaświadczenie o tym, że mój były mąż się leczy, wystarcza Temidzie w Lubaniu i Jeleniej Górze, aby przyznać mu widzenia z małym bezbronnym dzieckiem. Zdaniem wspomnianych organów, być może okażą się one dobrą terapią w leczeniu męża – z żalem mówi pani Aleksandra.
Przejdźmy na chwilę do wcześniejszych faktów, które wiele również mówią o całej sprawie. Na pierwszej rozprawie rozwodowej w czerwcu 2005 roku sąd w Jeleniej Górze powierzył tymczasową opiekę nad niemowlęciem właśnie mężowi, słuchając jego argumentów jakoby żona miała depresję poporodową i że porzuciła dziecko. A to on je podstępnie porwał - jak twierdzi kobieta.
Kolejna rozprawa – luty 2006, sąd tymczasową opiekę powierza matce. Ale ojciec nie ma zamiaru chłopca oddać. Kryje sie z nim po polach, lasach, wycieńcza roczne dziecko. Kobieta pięciokrotnie w asyście policji jeździła po synka do oddalonej o 190 km miejscowości, gdzie zamieszkiwał były mąż ze swoimi rodzicami i siostrą. I wreszcie udaje się. W lipcu 2006 roku siedmiu policjantów w pościgu dopada go. Używając fortelu, że jest to rutynowa kontrola drogowa, zatrzymują pojazd, obezwładniają potężnego człowieka, wyszarpują wystraszone dziecko i oddają kurator sądowej, która powierza je matce nakazując szybki odjazd.
- Choroba psychiczna mojego byłego męża, który na razie miał tylko ograniczone prawa rodzicielskie, stale się pogłębiała – kontynuuje rozżalona Aleksandra Pita. – Prawie dwa lata po rozwodzie wyłamał drzwi do mojego mieszkania odgrażając się, że dziecko nie będzie ani moje, ani jego. Coraz bardziej się bałam. Przez półtora miesiąca przychodził po nocach, stukając do drzwi, szarpiąc za klamkę. Prokuratura, której się poskarżyłam umorzyła postępowanie, ponieważ mój były mąż w związku ze swoją chorobą psychiczną nie może odpowiadać za czyny, bo w chwili ich popełniania nie miał świadomości. Straszne wnioski biegłych psychiatrów! Sąd opierając się na nich ustalił kontakty ojca z dzieckiem.
Na szczęście ten przez jakiś czas nie korzystał z nich. Po pobycie w bolesławieckim szpitalu dla psychicznie i nerwowo chorych zamieszkał w schronisku dla bezdomnych w Leśnej. Później zaginął. Był poszukiwany przez policję i fundację „Itaka”. W końcu się odnalazł. Rodzice mężczyzny - po półtorarocznym okresie izolacji chorego psychicznie i nie interesowania się dzieckiem i widzeniami - przywieźli go na rozprawę do Lubania 15 kwietnia 2010 roku.
- Sędzia „budziła” niepoczytalnego, głośno przypominając mu: „Pan ma ustalone kontakty od stycznia 2009” – relacjonuje przebieg rozprawy kobieta. – A on patrzył na nią błędnym wzrokiem i nie wiadomo było, czy w ogóle rozumie co się dzieje. Byłam dobrej myśli, ale kiedy usłyszałam co na zakończenie rozprawy obwieszcza pani sędzia - nie mogłam uwierzyć. Przecież człowiek ten zabrał niemowlę, kiedy ono najbardziej potrzebowało matki, uciekał, utrudniał odebranie dziecka, wyłamał drzwi, groził że nas zabije i wreszcie zaginął po nim ślad. A teraz, po półtora roku jego nieobecności, sędzia oznajmia, że wystarczy zaświadczenie o leczeniu psychiatrycznym, opłata 180 zł i kontakt z dzieckiem będzie możliwy. Przecież ono nie jest zabawką tylko żywym bezbronnym stworzeniem. Kto mi zagwarantuje, że nie skrzywdzi mi synka?
6 maja tego roku, w przeddzień ustalonego przez sąd kontaktu ojca z dzieckiem, do PCPR gdzie ma się on odbyć, zostało wysłane postanowienie w tej sprawie. Dyrektor tej jednostki wezwała do siebie przestraszona matkę. Tam kobieta dowiedziała się, że sąd nie przygotował widzeń, nie zadbał o zabezpieczenia. Wie jedynie, że obecna ma być tylko kurator społeczna.
- Byłam w szoku! Jak mogło życie mojego 5-latka tak beztrosko zostać narażone – płacze Aleksandra Pita. - Wniosłam o zakaz kontaktów, a w dalszej kolejności będę się starała o pozbawienie władzy rodzicielskiej ojca. Nie dopuszczę żeby moje dziecko zostało mu oddane, po to by stanowiło element jego terapii.
Próbowaliśmy uzyskać stanowisko sądu, które ze względów proceduralnych nie mogło zostać tymczasem zrealizowane. Analiza dokumentów sądowych, które trafiły do pani Pity nie pozwala w zasadzie na inną interpretację sprawy. W jednym uzasadnieniu wprost czytamy, że kontakty chorego psychicznie ojca z dzieckiem będą cyt. „dobrą terapią” dla tego pierwszego.
- Jestem nauczycielem języka polskiego w gimnazjum i w pracy z uczniami potępiam eksperymenty na ludziach, jakie miały miejsce w dziejach ludzkości – mówi Aleksandra Pita. – No bo jak można nazwać decyzję sądu? Eksperymentem. Jeden z moich uczniów stwierdził kiedyś: „przecież taki eksperyment widzimy w XXI wieku i dotyczy pani dziecka: zabije go ojciec, czy nie?”. To ja, zgodnie z wyrokiem Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze (18.05.2010), mam pełne prawa rodzicielskie do dziecka. To ja za nie odpowiadam i nikt inny. Mimo że w pismach kierowanych do sądu domagam się wzięcia odpowiedzialności za bezpieczeństwo dziecka podczas jego kontaktu z niepoczytalnym ojcem, nikt tego nie chce zrobić. Pozostają one bez odpowiedzi.
Jeśli dziecku stanie się jakaś krzywda, to zapewne winnego trudno będzie znaleźć. Najprościej będzie obarczyć nią matkę, która zgodziła się na taki stan rzeczy. A ona się nie zgadza! Chce z synkiem żyć spokojnie bez ustawicznego lęku o jego życie czy zdrowie. A były mąż niech spokojnie się leczy. Przecież to nie jego wina, że jest chory. Dobrze by było wziąć pod uwagę dziecko, które nie może być elementem terapii. Tym niech się zajmą lekarze. Jaki będzie finał sprawy, czas pokaże. a my będziemy się jej przyglądać.
Z dnia: 2010-05-26, Przypisany do: Nr 10(393)