Dzień zapowiadał się zwyczajnie. Poranna pobudka, śniadanie i mała Ania starannie pakująca plecak do szkoły. Żegnając się i życząc miłego dnia nikt nie przeczuwał zbliżającej się tragedii. Czas toczył się tak jak zawsze aż do momentu powrotu Ani i jej dziadków do domu.
- Na początku nie czułam dymu i nie widziałam ognia – mówi mama Waldemara Magierewicza, właściciela domu, i babcia wspomnianej Ani – Dopiero kiedy weszłam na górę po prostu przestałam widzieć, tak było ciemno. Nawet nie widziałam klamki od drzwi i dzięki temu ich nie otworzyłam. Gdybym to zrobiła żar spaliłby mnie i moją wnuczkę, która stała obok.
Za drzwiami jeszcze kilka dni temu znajdowała się kuchnia, sypialnia i pokój dzienny, czyli spokojny i ciepły świat państwa Magierewicz, który w kilka godzin zamienił się w wypaloną pustkę. Tam, gdzie jeszcze niedawno słuchać było dźwięki telewizora, śmiech małej Ani i wertowane strony książek Waldemara dziś można jedynie usłyszeć nieznośną ciszę. Tam, gdzie czuć było zapach przygotowanego przez Dorotę-żonę Waldemara, obiadu, teraz drażni swąd spalonego drewna i stopionego plastyku.
- Jak to się stało do końca nie wiadomo – mówi Waldemar Magierewicz. – Strażak powiedział, że prawdopodobnie wszystko zaczęło się od belki przy kominie, na którą spadła iskra. Tliła się ona być może nawet kilka dni aż w końcu się zapaliła. Na nieszczęście działo się to w ścianie przedziałowej, która zastawiona była szafami ubraniowymi. Niestety tak kiedyś budowano domy - wszędzie było drewno. Oczywiście jeszcze przed ślubem i wprowadzeniem się tutaj ja i mój tato zabezpieczyliśmy wszystko co było możliwe. Nikt nie przewidział, że w ścianie też jest belka. Gdybym wbiegł na górę na pewno zachłysnąłbym się dymem, który jest bardzo trujący i straciłbym przytomność. Wynieśliby mnie martwego. Pomimo tego, że stałem w rzekomo bezpiecznej odległości, czapka, którą miałem na głowie po prostu się stopiła pod wpływem tego gorąca. Cały nasz dobytek spłonął jak zapałki.
Pod czarną sadzą z trudem można dostrzec małe drzwi, które niegdyś kryły za sobą swego rodzaju azyl.
- Znajdowały się tam moje książki – przypomina sobie Waldemar. - Zbierałem literaturę fachową oraz czasopisma weterynaryjne. Miałem również kilka aparatów. Moja żona Dorota nazywała ten pokój samotnią. Lubiłem się tam zaszywać i czytać. Dziś nie mam już nic. Uświadomiłem sobie, że posiadam tylko to, w co jestem ubrany.
Córka Waldemara Ania nie ma już przyborów do szkoły, zabawek a nawet ubrań. Miała mieć swój pierwszy pokój. Istnieje on tylko w wyobraźni. Sąsiedzi jednak nie pozostali obojętni. Szybko przybyli na miejsce zdarzenia i robili wszystko co mogli aby zabezpieczyć budynek
- Pragnę już teraz podziękować wszystkim tym, którzy nas wspierają – mówi właściciel zniszczonego budynku. – Zwracam się tutaj m.in. do sołtysa Nawojowa Łużyckiego, który zmobilizował mieszkańców do przyjazdu, a także do prezesa i kierownika wodociągów i kanalizacji w Nowogrodźcu oraz do dyrektora Szkoły Podstawowej w Radogoszczy.
Przed państwem Magierewicz rozpoczyna się trudny okres odbudowy, do której niezbędna jest pomoc każdego kto może w jakikolwiek sposób wesprzeć to przedsięwzięcie. Marzenia spaliły się wraz z domem. Czas na ich przywrócenie.
PS. W imieniu poszkodowanych zwracamy się do wszystkich ludzi dobrej woli, którzy chcą pomóc rodzinie w tym trudnym dla nich czasie o przekazywanie na miarę swoich posiadanych możliwości darów w postaci kwot pieniężnych, które wpłacać można na konto:
Bank Polskiej Spółdzielczości
Oddział Zgorzelec
Filia Lubań
24 1930 1275 2272 0044 8859 0001
Z dopiskiem – na rzecz pogorzelców – Magierewicz
W przypadku przekazania pomocy w innej postaci prosimy o kontakt z Gminnym Ośrodkiem Pomocy Społecznej w Lubaniu pod numerem telefonu:75-721-64-28 lub 75-722-21-50.
Z dnia: 2010-02-17, Przypisany do: Nr 4(387)