Barbara Wojtkiewicz przywiozła do szpitala swoją matkę, która bardzo źle się czuła. Miała duszności i innych niepokojące objawy, które lekarz rodzinny zakwalifikował do natychmiastowej hospitalizacji. Przyjechała na Izbę Przyjęć i tam, wraz z innymi chorymi, długo czekała na lekarza w nadziei na przyjęcie niedomagającej matki do szpitala.
- Trzy godziny ludzie czekali na pana doktora z oddziału wewnętrznego – mówi Barbara Wojtkiewicz. - Kiedy w końcu przyszedł, ludzie zaczęli się trochę bulwersować, siedli na niego. On rzucił papierami i powiedział, że ma to wszystko gdzieś i nie będzie w ogóle przyjmował ludzi.
Rozgoryczeni poszli szukać ratunku u prezesa ŁCM Krzysztofa Konopki lub jego zastępcy, ale – jak mówią – obaj byli nieosiągalni i sprawa spełzła na niczym.
- To jest nienormalne. W końcu ludzie zaczną tam umierać. To dotyczy każdego z nas, sami możemy się znaleźć w szpitalu i niestety nie ma kto pomocy udzielić – mówi Barbara Wojtkiewicz. – Jeżeli chodzi o panie pielęgniarki to są super dziewczyny, robią co mogą, ale co z tego...
Postanowiliśmy zasięgnąć opinii prezesa ŁCM Krzysztofa Konopki w tej sprawie. Poprosiliśmy o wyjaśnienie tego zajścia. Czy sytuacja jest rzeczywiście aż tak fatalna? Co sprawia, że na Izbie przyjęć wciąż wybuchają mniejsze lub większe incydenty? ...
Więcej czytaj w drukowanym wydaniu "Ziemi Lubańskiej"
Z dnia: 2008-04-08, Przypisany do: Nr 7(342)