Henryk ma 45 lat. Od 2000 roku jego domem jest ulica, a ciepły i suchy kąt znalazł w starym i opuszczonym budynku w pobliżu dworca kolejowego. Nie zawsze tak było. Jeszcze niedawno prowadził normalne życie, miał dom, żonę, z którą wychowywał jedynego syna, i pracę w lubańskim szpitalu. Jak w wielu podobnych przypadkach, jego droga nad przepaść zaczęła się kiedy sięgnął po kieliszek.
- W tamtym czasie, aby dorobić parę groszy do wypłaty imałem się różnych dodatkowych prac, głównie przy remontach mieszkań. Wówczas można było zarobić w ten sposób całkiem przyzwoite pieniądze. Jednak wraz z nimi pojawił się alkohol – wspomina Henryk.
Potem było już tylko gorzej. Morze wódki, utrata pracy w szpitalu, rozwód z żoną, eksmisja, a w końcu – bruk. Nieraz, zbierając złom lub żebrząc na ulicach miasta, Henryk we wspomnieniach wraca do tamtych szczęśliwych chwil. Ale nie narzeka. Wie, że bezdomnym został niemal na własne życzenie i potrafi cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy. Że ma miejsce, gdzie w cieple może doczekać następnego dnia, że udało się znaleźć sporą porcję wtórnych surowców, że ktoś życzliwy poczęstował posiłkiem lub dał kilka złotych. Najbardziej boli jednak fakt, że syn, którego nieraz spotyka, nie może być z niego dumny i ze wstydem odwraca głowę, widząc ojca, który stoczył się na dno...
Więcej przeczytasz w najnowszym numerze "Ziemi Lubańskiej"
Z dnia: 2007-03-20, Przypisany do: Nr 6(317)