Otwieram zakurzony folder „W podróży dookoła świata”
„Taaa” – tak niechlujnie i cynicznie przytakuję z sarkazmem swoim planom i postanowieniom sprzed ostatnich paru tygodni. Przecież kolejną wyprawę miałam dokładnie przemyśleć, poukładać wręcz w punkty i tabelki. Notatki miały zawierać każdy krok stawiany na obcej ziemi. Prawie jak instrukcja obsługi nauki chodzenia rozrysowana na kartce. Miałam na to parę dobrych tygodni. No to sobie poplanowałam! Tymczasem do drzwi zapukał ostatni tydzień przed wyjazdem. „Dzień dobry, wchodź przygodo” – otwieram drzwi kolejnego etapu mojego życia. Skłamałabym, gdybym nie przyznała się do tego, iż mała panika urosła nagle do rozmiarów olbrzyma, który spogląda na mnie z każdego kąta. Jednak na szczęście jestem mistrzynią spontanu, działającą najefektywniej z przysłowiowym nożem przy gardle i do tego jeszcze przyparta do muru. Moją zimną krew ciężko rozgrzać, a wysoce podbita adrenalina wtłacza ją do każdej najmniejszej komórki ciała, niosąc - oprócz niezbędnego tlenu - również chęć do działania, trzeźwość umysłu i świadome decyzje. Jest akcja. I to uwielbiam. Lubię chwile, kiedy mózg wskakuje na najwyższe obroty, ciągnąć prąd z doświadczenia, wspomagając się dodatkowym generatorem zwanym intuicją. Jest on wtedy konkretny, zdyscyplinowany, pełen pomysłów i nie marnuje energii na niezbędne rozmyślania. Nie pozwala już na kręcenie się bez celu, a przede wszystkim obcy jest mu strach, czy zwątpienie. Nie ma na to czasu.
Więcej w bieżącym numerze "Ziemi Lubańskiej"