Aleksandra Nowak, podróżniczka i nasza korespondentka wróciła do Polski. Dlaczego przerwała podróż, co teraz i co dalej? Oto odpowiedzi.
Kładę go sobie tuż przy palcach od stóp, tak w odległości paru centymetrów. Pas biodrowy oplata mnie w kostkach tak, jakby chciał mnie objąć, w końcu spędziliśmy ze sobą parę dobrych tygodni. Ciągnę za uchwyt do przenoszenia tak mocno, że traci równowagę i pod ciężarem przechyla się mocno do tyłu opierając tylną część klapy delikatnie powyżej moich kolan. Pochylam się mocno do przodu, przytrzymuję go nadgarstkami, jednocześnie naciskając na zapięcia umieszczone z prawej i lewej strony. Otwieram. Jeszcze tylko poluźniam sznurek i zaczynam wyciągać. Wspomnienia przeżytych chwil wyskakują same. Wyrzucam ubrania na podłogę, nie moją tu żadnego znaczenia. Przedzieram się przez nie, jak gdybym przewijała film, cofając się do początku wycieczki, przeskakując przez zwiedzone miejsca i kraje. W końcu docieram do dna, a tam plan mojej wycieczki. Jeżeli pogrzebałabym dalej, dotarłabym do mojej prywatnej listy marzeń. Dokładnie tam, gdzie wszystko się zaczęło. Mój brudny, niebieski, wierny towarzysz wyprawy oddycha z ulgą. Mój plecak. Mój bagaż doświadczeń. Czas małego podsumowania.
Plan, który jednocześnie był i nie był. Wycieczka dookoła świata, która kończy się w Azji. Zrobiłam to, co chciałam. Odczuwałam ogromną wewnętrzną potrzebę włóczenia się, czyli jeżdżenia z jednego miejsca w drugie, z tą różnicą, wynikająca z definicji tego słowa, że miałam konkretny cel. Zamierzałam poznać „dzień jak co dzień” ludzi w danym kraju. Wyruszyłam sama na siedem miesięcy bez mapy, GPS-a i ze słabą orientacją w terenie. Początkowo obrałam kierunek „wszędzie”.
Więcej w bieżącym numerze Ziemi Lubańskiej.