Co się stało, nikt tak naprawdę nie wie. Po zakończonej imprezie pozwijali swoje namioty i ruszyli do samochodów, aby wyruszyć w drogę powrotną. Tomek oddalił się na chwilę i ślad po nim zaginął. Marcin i wszyscy bliżsi i dalsi jego znajomi szukają go wszelkimi możliwymi sposobami. I jak na razie – nic.
- O Tomka zacząłem się niepokoić już wcześniej – opowiada brat Marcin. – Wkręcił sobie, że ktoś go śledzi i bał się. Chciałem go zaprowadzić do punktu medycznego, ale nie zgodził się. Do tej pory wyrzucam sobie, że nie zmusiłem go to tego. A on czuł się coraz gorzej. Nie mógł jeść ani spać. Widziałem jak w nocy krąży wokół namiotu. Deszcz padał, a jemu to nie przeszkadzało. Podejrzewał, że chyba ktoś musiał mu coś dosypać do piwa. W czasie sobotniego koncertu rozbolała go głowa i poszedł się położyć do namiotu. Jak się okazało, pomylił kierunki. Zadzwonił, aby przyjść po niego. Omamy prześladowały go coraz bardziej. Bał się. My na zmianę staraliśmy się czuwać przy nim. W dniu wyjazdu w drodze na parking Tomek uciekł mi do lasu i od tamtej pory go nie widziałem. Szukałem wszędzie, czekałem na stacji PKP. Wiedziałem, że ma tylko w portfelu 30 zł, więc za wiele z tym nie zwojuje.
Więcej w bieżącym numerze "Ziemi Lubańskiej"