Ziemia Lubańska: Z jakim nastawieniem wystartował pan w wyścigu? Był Pan pewny zwycięstwa, czy też wygrana zaskoczyła Pana?
R. Kuzdrowski: Byłem i nadal jestem totalnie zaskoczony. Moim celem było dojechanie do mety. Chciałem sprawdzić siebie i swój sprzęt, doświadczyć rywalizacji w trudnych warunkach. Jeżdżę na quadzie od 7 lat, jednak dotychczas jeździłem amatorsko. Debiut przeżyłem w zeszłorocznych zawodach Alchemia Motul Cup 2014, gdzie udało mi się zdobyć III miejsce w Lubaniu i II miejsce w Olszynie. Odkąd stałem się posiadaczem profesjonalnego sprzętu starałem się ponownie gdzieś wystartować i padło na GORM 24 H CENTRAL EUROPE RACE. Co ciekawe nie do końca zdawałem sobie sprawę, że to są Mistrzostwa Niemiec w Pucharze Europy. Dopiero na starcie uświadomiłem sobie w jakie mrowisko wszedłem, a raczej wjechałem.
ZL: A na czym pan wjechał?
R. Kuzdrowski: Jechałem na quadzie w klasie Q2 (rookie/ 2 x 6h). Obecnie jestem właścicielem profesjonalnego sprzętu do ścigania CAN-AM Renagde 1000, moc 82 KM. Jest to największy i najmocniejszy na rynku quad. Jako jedyny na tych zawodach miałem fabrycznego quada, który został przygotowany tylko przeze mnie i przez mojego serwisanta, żadnych ulepszeń czy dodatków. Toteż martwiłem się, że mój sprzęt nie wytrzyma tak specyficznych warunków, a mam tu na myśli wszechobecny kurz i wysoką temperaturę.
ZL: Okazało się, że pański quad dał sobie świetnie radę. A jak pan wspomina te trudne okoliczności?
R. Kuzdrowski: Nie ukrywam, że było bardzo ciężko. Sama Jutta Kleinschmidt porównywała warunki panujące na olszyńskim torze do tych z Dakaru. Naprawdę było trudno wytrzymać, do tego stopnia, że ja sam nie wiem jak to przeżyłem. To była największa bitwa mojego życia, prawdziwa walka z własnymi słabościami, prawdziwy maraton. Spaliłem 120 l benzyny, a po drodze zebrałem bagaż niesamowitych doświadczeń. Powinienem jeździć 2 rundy po 6 godzin. Od godziny 19.00 do 1.00 w nocy, 12 godzin przerwy i od 13.00 do 19.00. Przez 6 godzin jedzie się cały czas, czy to dzień czy to noc. Należy oczywiście zjechać w przypadku awarii czy tankowania, można również zjechać i odpocząć ale wtedy tracimy czas, a konkurencja nie śpi, tylko jeździ. Po przejechaniu 6 godzin okazało się, że nikt mnie nie ściąga z trasy. Przez pomyłkę organizatorów jeździłem nie 6, a ponad 8 godzin. Po tym czasie ledwo stałem na nogach. Organizator przeprosił i w ramach rekompensaty następnego dnia zamiast o 13.00 wyruszyłem o 15.20. Jednak tych 8 godzin i 20 minut nie zapomnę nigdy.
ZL: Czy miał pan na trasie momenty krytyczne, czy myślał pan o rezygnacji?
R. Kuzdrowski: W drugiej turze, po mniej więcej półtorej godzinie jazdy była masakra. Miałem takie załamanie, że powiedziałem sobie: zjeżdżam, nie daję rady, nie mogę już, nie mam siły. Naprawdę chciałem zjechać, ale co ja bym wtedy powiedział mojej ekipie – rodzinie, znajomym, kibicom. Miałem dojechać na metę i postanowiłem, że muszę dojechać - nieważne który, oby dojechać. W międzyczasie na trasie były skurcze wszystkiego od palców po kolana, nawet w uszach. Dziękuję B. Lencewiczowi za kartkę, na której napisał, że na 100 proc. mam II miejsce i którą mi pokazał na trasie. To był taki kop. Gdzieś tam w głowie myśli wywróciły się w zupełnie drugą stronę. I mówię, jeszcze nie jest źle, jeszcze dam radę. I dałem radę, ale jest to zasługa wielu ludzi, którzy mnie wspierali. To dzięki nim wywalczyłem 1. miejsce.
ZL: Miał Pan jakąś taktykę, która pozwoliła panu wygrać?
R. Kuzdrowski: Patentu na wygraną nie ma. Nigdy nie wiemy co nas spotka, jak się zachowa sprzęt. Przede wszystkim trzeba mieć naprawdę silną psychikę, taką odporność. Cały czas byłem uparty, dążyłem do celu. Próbowałem poznać trasę, jednak ta z godziny na godzinę bardzo się zmieniała. Ta trasa inaczej wyglądała na początku i na końcu. Zakręty z szerokich łuków przechodziły w ciasne. Było dużo kamieni wielkości koła od quada, co więcej kamienie odrzucane na bok tworzyły niekiedy 30 cm usypiska. Jak się w to wpadło, to ciężko było stamtąd wyjechać. Najgorsza była noc w kurzu, kiedy to na 10 cm od nosa niczego nie było widać. To była ściana kurzu. Bałem się cały czas, bo ja jechałem na quadzie, a w wyścigu brały też udział duże ciężkie samochody terenowe, które mogły mnie przejechać. Z braku widoczności ściągnąłem na 10 okrążeń zaparowane i zakurzone gogle i jechałem bez niczego. Dzięki temu miałem o 50% lepszą widoczność, a przy okazji błoto w oczach. Jednak przede wszystkim starałem się jechać zachowawczo, żeby nic sobie nie zrobić, w końcu na mecie czekała na mnie rodzina.
ZL: Rodzina, znajomi i potężne grono fanów.
R. Kuzdrowski: Tak, miałem najwięcej kibiców, za co im serdecznie dziękuję. Po usłyszeniu wyników wszyscy mi gratulowali, od pięciolatków do sześćdziesięciolatków. Wielu chciało autograf, a ja po prostu nie wiedziałem co mam napisać. Nie byłem na to wszystko przygotowany. Nadal dostaję mnóstwo wiadomości od ludzi, którzy dziękują i piszą, że nie żałują, że byli. Ja również dziękuję, bo moja wygrana to powtarzam, zasługa całego sztabu ludzi, którzy się zdecydowali ze mną pojechać. Pomagali mi – tankowali paliwo, wycierali czoło, zakraplali oczy. Moja żona i dwie córki też były cały czas ze mną, zaś najmłodsza sześcioletnia z przejęcia przez całą noc nie spała. Ważni są również kibice, którzy okazali się być nieocenionym wsparciem i jeszcze raz chciałbym im podziękować, że byli przy mnie.
ZL: Wygrana motywuje, ale warunki na trasie były okropne. Nie zniechęciło to pana? Jakie plany na przyszłość?
R. Kuzdrowski: Ekstremalne warunki to specyfika tego sportu. Są jego nieodłącznym elementem, a gdybym chciał pojeździć rekreacyjnie to pojechałbym na łąkę. Plany na przyszłość? Dalej jeździć. Za rok ponownie wystartuję i przeżyję niesamowitą przygodę bez względu na to czy będę pierwszy czy ostatni. Obym tylko dojechał do mety.
(ŁCR)
Z dnia: 2015-08-26, Przypisany do: Nr 16(519)