Te wysokie, sznurowane buty, wzorowane na obuwiu ochronnym, niemalże pancerne, bo robione z użyciem blachy, były ładnych parę lat temu nieodzownym elementem wizerunku nastolatka. Wzdychaliśmy do nich masowo, żebrząc u rodziców o wyjazd do pobliskiej Jeleniej Góry, gdzie znajdował się firmowy sklep. Wydawaliśmy na nie wielomiesięczne oszczędności lub przemyślnie obiecywaliśmy, że ta para obuwia zastąpi nam siedem innych i będziemy ją szanować przez kilka lat. W wielu przypadkach tak właśnie było. W glanach chodziło się 365 dni w roku, nadawały się wspaniale na studniówkę, na sanki i na plażę. Moja koleżanka też chciała koniecznie mieć glany, ba, miała na tę fanaberię odłożone pieniądze z udzielanych korepetycji, tak by zrekompensować różnicę w cenie między zaproponowaną przez mamę, a pożądaną przez nią parą butów. Jej mama jednak oponowała, sprytnie rezygnując przy tym z bezskutecznej argumentacji estetycznej na rzecz argumentów funkcjonalnych i higienicznych. Ciężkie, sztywne, zbyt zabudowane na lato, za mało ogrzewane na zimę, a do tego te niepraktyczne podeszwy, w których gromadzi się błocko… racji było wiele. Na szczęście dla koleżanki, mama dała się podstępem wprowadzić do jeleniogórskiej glanowej mekki. A że była odważna, podjęła wyzwanie i przymierzyła glany w swoim rozmiarze. Okazało się, że nie gryzą i choć może są nieco przyciężkawe, to niewiele mniej wygodne od mamowych szpilek. Do tego okazało się, że na twardej podeszwie można się bardzo zabawnie pobujać, a damska łydka opięta skórzaną cholewką wygląda całkiem, hmmm, interesująco. Tym razem się udało! Koleżanka śmigała w wymarzonych glanach podpalanych na śliwkowo, mało tego, po jakimś czasie jej mama zaszalała i do swojej bogatej kolekcji butów dołączyła podobne pancerniki, ale w wersji niskiej. Co prawda zawsze trudno było jej zrozumieć, jak można w tym chodzić po plaży, ale dzięki podstępnej przymiarce mamie przybyło modowej tolerancji a rodzinie spokoju… Historia ta przypomina mi się wcale nie z powodu plażowej pogody, ale zbliżających się wyborów. Poglądy znajomych, przyjaciół i rodziny polaryzują się wprost w tempie błyskawicznym, co dostrzegalne jest między innymi w wartkich dyskusjach w serwisach społecznościowych. To jasne, że nie możemy wszyscy myśleć tak samo. I to jasne, że demokracja ostatecznie będzie sprowadzać się do tego, że ci, których jest więcej, zarządzą życiem tych, których jest mniej, wprowadzając na swoją modłę ograniczenia i po swojemu rozdzielając przywileje. Mimo to moglibyśmy choć spróbować nie pozabijać się w imię wyższych idei i wzajemnego lęku przed sobą. Często mówi się – wejdź w moje buty i przejdź się w nich chwilę a potem do mnie mów o moim życiu. Jest to oczywiście metafora, nie dotycząca sprawy tak błahej jak opowiedziana powyżej historia o modowych zachciankach nastolatki. Dotyczy to próby bycia empatycznym i rozumienia sposobu myślenia i racji drugiej osoby. Próby podjętej mimo tego, że nie podziela się tych poglądów, nie chce się takiej rzeczywistości, nie zgadza się na taką ideę. Czasem taka próba wymaga wyjścia poza schematy, czasem wyjścia poza lęk, czasem wzniesienia się ponad doznane krzywdy i upokorzenia. Czasem pozostaje niestety próbą jednostronną, nie spotyka się z tą samą empatią drugiej strony. Czasem się udaje. Wtedy przez chwilę możliwa jest rozmowa, być może jedna z najciekawszych w życiu.
(Anna Łagowska)
Z dnia: 2015-07-31, Przypisany do: Nr 14(517)