„Mama walczy”
Przez nasze łamy przewija się historia Olusia Szymańskiego i zmagań, które toczy jego rodzina ze złośliwym nowotworem lewej gałki ocznej. Choroba niosąca śmiertelne zagrożenie i ryzyko utraty wzroku - taka diagnoza to ostatnia rzecz, jakiej spodziewałaby się szczęśliwa mama rozbrykanego, rezolutnego półtoraroczniaka.
- To jest załamanie, ale przecież wiadomo, że naszej rodziny, Olka przede wszystkim, nie stać na to, byśmy siedzieli załamani – mówi Gosia Mertuszka, mama Olusia. - Trzeba było jak najszybciej działać. I dzieci przecież wszystko czują, jak by się czuł mój syn, widząc nas ciągle rozbitych, jak miałby zdrowieć? Są dni, kiedy się wszystkiego odechciewa. Ale pomaga kontakt z rodzinami, które mają już to za sobą i którym się udało zwalczyć chorobę.
Kiedy jest źle, Gosia stara się spędzać czas jak najaktywniej, jak najwięcej robić z Olusiem, spacery, zabawy, wspólne gotowanie, cieszenie się zwykłymi codziennymi sukcesami dziecka, siku do nocniczka, nowe słowa. Stresuje niepewność – guz jest uśpiony, choroba zaleczona. Los Olusia zależy obecnie od tego, czy nastąpi tak zwana wznowa. Ryzyko jest wysokie. Jeśli by tak było, Olusiowi groziłaby utrata oka i wzroku w ogóle. Na szczęście w ostatnich miesiącach w Polsce rozpoczęto – po wielu interwencjach rodziców - podawać dzieciom lek ocalający i życie i oko. Nie jest refundowany, dawka kosztuje 30 tysięcy, ale jest to i tak lepsza perspektywa niż ta, która otwierała się jeszcze kilka miesięcy temu. Jak mówi Gosia, najtrudniejsze jest to, że ojciec Olusia, Tomek, musi wciąż jeszcze pracować za granicą, nie tylko ze względu finansowych, ale by awaryjnie utrzymywać angielskie ubezpieczenie. Póki co jednak, nic nie jest przesądzone, Oluś ma dobre wyniki, może okazać się, że jest już wyleczony. Niepewność jednak trwa. Może okazać się, że z dnia na dzień trzeba będzie zorganizować kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nie było łatwo nagle prosić ludzi o pomoc, pierwsze swoje wypowiedzi Gosia wspomina jako bardzo trudne. Szybko jednak okazało się, że warto się było przełamać. Ludzie pomagają, wspierają, zapraszają do akcji kolejnych. Wśród wszystkich wydarzeń, wszędzie można spotkać Gosię z Olusiem na rękach. „Mama walczy” – napisał ktoś w komentarzu do jednego z ich zdjęć na facebooku. Gosia wie, że jest jedną z walczących mam – mam dzieci ciężko chorych i dzieci niepełnosprawnych, jest ich wiele, a wiele z nich zna osobiście. Takie doświadczenie każe inaczej patrzeć na macierzyństwo i własne życie.
Zwyciężyć los i oprawców
Jak uczy historia, macierzyństwo może być wyzwaniem wręcz ekstremalnym, przekraczającym nasze codzienne rozumienie. Tak bywało w tragicznych czasach. Bo to najsłabsi płacą za lekkomyślne decyzje możnych tego świata o agresjach, napaściach, wojnach i zsyłkach. Książka „Lubańscy Sybiracy” została wydana w przez lubańskie Koło Związku Sybiraków w roku 2005. Na jej kartach przeczytamy nie tylko o faktach i danych dotyczących zsyłek i o sposobach upamiętnienia tragicznego losu sybiraków. Niemal połowę tomu stanowią wspomnienia i życiorysy zesłanych oraz ich twórczość. Z kart wyłania się przerażająco żywy obraz dziejów. Wśród wielu postaci opisanych w tej książce znajdziemy portret Tekli Kożuszyn pióra jej syna, Jana. Ze strzępów jego wspomnień – niezwykle wyrazistych, bo jak sam mówi – w takich warunkach dzieci szybciej dorastają, a także z relacji członków rodziny, składa się niewesoła układanka losu kobiety, która przetrwała rzeczy dla nas niewyobrażalne. W dzień swoich trzydziestych szóstych urodzin wsiadła do wagonu towarowego, jadącego na zsyłkę, z mężem, matką i trójką dzieci. Była w ostatnim miesiącu ciąży. Szybko musiała pochować matkę, a potem w wagonie, w kilkunastostopniowym mrozie urodziła dziecko – Jana, autora opowieści. „Kożuszynowa, weź odkryj to dziecko na jakiś czas, jemu i sobie pomożesz” – radzili inni zesłani. Nie posłuchała, chciała, by syn przeżył. „Pamiętam ciągły głód i wołanie do mamy ‘mamo, daj mi jeść’. Dziś rozumiem, że mama mogła mi zaoferować swoje rozdarte serce i łzy.” – pisze Jan Kożuszyn. Tekla walczyła z losem na wszelkie możliwe sposoby „Raz mamie udało się upolować borsuka… rzuciła w niego kamieniem tak celnie, że zwierzę zostało ogłuszone.” Rodzina Kożuszynów osiedliła się w Pisarzowicach w 1946 roku. „Dziś, gdy chodzę na miejsce spoczynku moich rodziców – pisze Jan – widzę twarz mamy, która wyraża zwycięstwo nad losem i nad oprawcami.”
Siła mrówki
Każde czasy stawiają inne wyzwania. W czasach pokoju, ścierać się trzeba z problemami przyziemnymi, problemami codzienności, jak pozytywiści zajmować się pracą u podstaw, by powolutku, kawałeczek po kawałeczku zmieniać rzeczywistość dookoła siebie. Tylko kogo na to stać? O ile umiemy czcić bohaterów dramatycznych wydarzeń, często nie doceniamy bohaterów codzienności. „Narwańcy” – mówimy o pasjonatach pochłoniętych swoimi zainteresowaniami, próbujących zarazić nimi cały świat, „to jakaś komuna” – komentujemy poczynania aktywistów społecznych. „Lepiej każdy niech się sobą zajmie” – odsyłamy z kwitkiem ludzi, proponujących nam wspólne działanie. O ile w dużych miastach elity, i nie tylko, wręcz zachłystują się oddolnymi inicjatywami i wszelkimi pomysłami aktywnych wspólnot, widząc w nich śpiew przyszłości i nadzieję na nowe społeczeństwo, o tyle w mniejszych ośrodkach wciąż wszyscy nie rozumiemy, o co tu chodzi. Mimo, że i u nas pojawiają się bardzo dobre wzorce. Jednym z nich są olszyńskie grupy zabawowe, zainicjowane przez Karinę Animucką. O co chodzi? O to, by wyciągnąć z domu matki małych dzieci, często „uziemione” urlopem macierzyńskim i wychowawczym i pełnoetatową opieką nad maluchami. Karina, która sama jest matką czwórki dzieci, sama tego doświadczyła. Przy wsparciu Fundacji im. Amosa Komeńskiego stworzyła grupy zabawowe – spotykające się kilka razy w miesiącu. Ich ideą jest to, by razem bawić się z dziećmi i wspólnie uczyć się nowych zabaw – inspirujących, edukacyjnych i po prostu fajnych. Bo spędzanie czasu w czterech ścianach i obracanie się wciąż w wąskim gronie rodziny „atomowej” – mama, tata, dziecko, wcale nie jest dobre. Dziecko potrzebuje zróżnicowanych bodźców i kontaktów z wieloma ludźmi, nawet jeśli nie chodzi do żłobka czy przedszkola. Jak każdy genialny pomysł, pomysł grup zabawowych jest tak prosty i oczywisty, że aż dziwne, że nikt na niego nie wpadł wcześniej… Inicjatywa świetnie „zaskoczyła”, skorzystało z niej do tej pory ok. 70 rodziców. Jak wiadomo współcześnie, izolacja młodych rodziców od społeczeństwa jest obok czynników ekonomicznych jednym z bardzo ważnych powodów, dla których decyzja o posiadaniu dzieci bywa przez młode pary odkładana, czasem w nieskończoność. Tymczasem w grupach zabawowych przybywa nowych członków i członkiń, a krok po kroku – z potrzeb rodzin z małymi dziećmi w Olszynie powstaje Centrum Dziecka i Rodziny miejsce wspierające rozwój dzieci i umiejętności wychowawcze rodziców. I tak to mała praca u podstaw jednej pomysłowej matki procentuje w wielkich sprawach, o których lubią wypowiadać się eksperci.
Gosia, Tekla, Karina – każda z nich reprezentuje inny rodzaj siły i inne okoliczności. Jednak każda z nich stanowi żywy przykład tego, że nie u kogo innego, ale u matek, znajdziemy moce godne superbohaterów. Warto rozglądać się uważnie, bo silnych matek nie brakuje w naszym otoczeniu – i doceniać je, nie mniej, niż doceniamy inne silne postaci.
(Anna Łagowska)
Z dnia: 2015-05-29, Przypisany do: Nr 10(513)