Witajcie w Betlejem
W sobotni wieczór do drzwi domu Jacka i Anety Szlufików z Pisarzowic zastukał tajemniczy gość. Po angielsku wyjaśnił, że jest pielgrzymem z Portugalii, że na przystanku czeka jego żona, Hiszpanka. Jacek – choć wahał się – zdecydował się udzielić gościny niezwykłemu przybyszowi i nie żałuje tego, bo, jak mówi, takich ludzi spotyka się raz w życiu.
- Na początku była taka konsternacja, ale mówimy z żoną, że jak tu zostawić ludzi w takie zimno na ulicy? Z drugiej strony baliśmy się, bo różne rzeczy teraz dzieją, postanowiliśmy to sprawdzić. Po drodze myślę sobie: Panie Boże daj mi jakiś znak. Jak dojechaliśmy na przystanek, to on wyciągnął taki swój dziennik podróży, w którym zobaczyłem pieczątkę „Domu chleba” ojca Marka z okolic Bolesławca. A my znaliśmy to miejsce i tego człowieka – uśmiecha się pan Jacek. - Zaprosiliśmy ich z tymi wózeczkami do nas, wykąpali się, no i ugościliśmy ich, czym chata bogata, jak w polskim zwyczaju to bywa. Daliśmy im osobny pokój, by mogli czuć się swobodnie. Bardzo nas ta sytuacja zaskoczyła. Bo niecodziennie się spotyka ludzi, którzy już są 2 lata w drodze i jeszcze mają do przejścia cztery tysiące kilometrów na piechotę. Byliśmy również u naszego księdza proboszcza, tutaj u nas w Pisarzowicach, u księdza Kazimierza, żeby przybił pieczątkę potwierdzającą obecność tych ludzi w naszej wiosce. Ksiądz się mnie pyta jak to było, no a ja mówię, że normalnie: Józef poszedł szukać noclegu, Maryja została na przystanku i czekała na niego, czy znajdzie jakieś miejsce, a ksiądz dopowiedział, że oni tak tu trafili jakby do Betlejem.
Świat w pieczątkach
Pielgrzymi są bardzo otwarci i bezpośredni, Maria nie słyszy, więc trudniej jej się porozumiewać, ale Joseph chętnie opowiada o ich życiu, posługując się językiem angielskim, Wiele opowiedział już gospodarzom. Tobiasz, syn państwa Szlufików, patrzy na pielgrzymów z podziwem. Ich historia jest lepsza niż film. W trakcie rozmowy Joseph i Maria pokazują książeczki pielgrzyma z wbitymi pieczątkami z kolejnych miejsc postoju, sanktuariów, hosteli, kościołów i zamykaną na kluczyk kronikę z podobną dokumentacją z ubiegłego roku. Dziw bierze - to wielka historia i długa droga. Joseph obrusza się na wyrazy zdziwienia – naprawdę wielka historia jest tu! – pokazuje na saszetkę, jak się okazuje, szczelnie wypchaną następnymi książeczkami z wojaży z poprzednich lat. Rozłożone, przykrywają spory stół gospodarzy kolejnymi warstwami. Każda pieczątka to kilka, kilkanaście, czasem kilkadziesiąt kilometrów pieszej wędrówki. Ich celem była Jerozolima, jednak musieli odbić na Europę, wędrując przez Turcję, Albanię, Bośnię i Hercegowinę, Chorwację – Medjugorje. Z Medjugorie postanowili dostać się, śladami Jana Pawła II do Wadowic. Stamtąd kierują się na Lourdes. Fatima i Santiago de Compostela będą metą tego etapu. Za nimi dwa, przed nimi cztery tysiące kilometrów.
- Nie pytajcie mnie kiedy tam dojdziemy, bo ja tego nie wiem – śmieje się Joseph.
Do kroniki Josepha i Marii trafi również mały podarek, który w imieniu mieszkańców Lubania wręczył im asystent ds. społecznych burmistrza Jan Hałakuć. W ten sposób po naszym regionie też, oprócz kilku pieczątek, zostanie ślad.
Jesteśmy pielgrzymami
Podróżowanie po świecie, zwiedzanie miejsc znanych tylko z książek, kojarzy się z wielkimi kosztami.
– Bóg się nami opiekuje i daje nam tyle, ile potrzebujemy, a nie potrzebujemy wiele. Zatrzymujemy się najczęściej w hostelach dla pielgrzymów, jest ich dużo w Hiszpanii, Francji, w Polsce coraz więcej. Jeśli ich nie ma, przychodzę do księdza i mówię, po prostu – jesteśmy pielgrzymami. Często śpimy też w namiocie lub pod gołym niebem, choć oczywiście nie, kiedy jest tak zimno, jak tu teraz, w Polsce – opowiada Joseph Diegas. - Czasem musimy zapukać do kogoś, jak teraz, do Jacka. Nie chcemy od nikogo pieniędzy ani datków. Maria ma niewielki dochód z pensjonatu dla głuchoniemych pielgrzymów, którego jest właścicielką, to nam wystarcza. W Polsce ludzie są dla nas mili, to dobry kraj dla pielgrzymów, zwłaszcza ze względu na Jana Pawła II. Ludzie przyjmują nas życzliwie, mamy wielu przyjaciół.
Nawet, kiedy zna się te szczegóły, trudno zrozumieć – dlaczego. A przede wszystkim – jak?
- Ludzie mogą myśleć, że narwańcy czy wariaci, ale ile trzeba odwagi, determinacji i poświęcenia by wybrać się w taką drogę. Zobaczmy jaka jest pogoda – spogląda za okno Jacek Szlufik. - Nie chce się wybrać na rynek czy do miasta nawet na chwilę, bo zaraz chce się uciekać do domu. A oni zaraz się pakują i wychodzą w drogę. Teraz idą w kierunku Niemiec, no i dalej. No i jak tu nie pomóc takim ludziom. Przecież później nie mógłbym spać w nocy. Cieszymy się, że taką przygodę przeżyliśmy, bo pewnie drugi raz nam się to nie przytrafi.
Do samego końca
Przy tym trybie życia kurtki zużywają się w miesiąc, buty w trzy miesiące. Trzy małe pieski są sympatycznymi towarzyszami drogi, ale przede wszystkim są wartownikami podczas odpoczynków w plenerze. Odpowiedź na pytanie, dlaczego postanowili przemierzyć na piechotę Europę jako żywo przypomina odpowiedź himalaistów, dlaczego wspinają się na ośmiotysięczniki. Dlaczego? Bo są. Są szlaki Camino, więc trzeba nimi iść.
- Kocham chodzić i kocham drogi Camino. Kiedy wychodzę, nie wiem, kiedy skończę i gdzie zajdę. Pielgrzymuję dla Boga, szlakami świętego Jakuba. Chcę umrzeć, idąc – zdecydowanie mówi pielgrzym.
(Anna Łagowska)
Z dnia: 2015-02-19, Przypisany do: Nr 3(506)