Wypada coś czytać i lubić czytać, znać kilku autorów, umieć opowiedzieć o swoich gustach i ostatnio przeczytanych książkach. W dobrym tonie jest pożyczanie sobie książek. Bycie zaczytanym publicznie nie jest już powodem do wstydu i ostracyzmu społecznego, nie powoduje już automatycznego sklasyfikowania do grupy niemodnych nerdów (tak teraz się mówi na kujonów). Wszystko pięknie. Możemy się teraz zastanawiać, co spowodowało tę pozytywną zmianę, spekulując na temat proczytelniczych kampanii i akcji medialnych. Może jednak cenniejsze będzie zastanowienie się nad tym, dlaczego w ogóle wcześniej było inaczej, dlaczego czytanie było jakimś powodem do wstydu? Nie bez winy musi być tutaj nasz polski stosunek do lektur szkolnych i do czytania ich przez uczniów. Tworzy on pewien rodzaj zaklętego kręgu… Wiele powiedzieć o nim może to, co działo się kilkanaście lat temu po wejściu na ekrany „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy. Polacy w różnym wieku oglądali go z zapartym tchem a potem opowiadali, komentowali, dyskutowali. Przeważał szok i niedowierzanie. Jak to? Naprawdę o to, właśnie o to chodziło w naszej epopei narodowej? Naprawdę było w niej miejsce na wiecznie kłócących się ze sobą ludzi, którzy z powodu ambicyjek, zapalczywości, gniewu i zwykłej nudy doprowadzają do patowej i bardzo niebezpiecznej sytuacji, z której cudem uchodzą z życiem? W naszym narodowym eposie byli ci wszyscy genialni manipulatorzy i mniej genialni ściemniacze? Był tam ten romans niczym z współczesnego kiepskiego serialu obyczajowego? I fury jedzenia, rozrywki, zabawy, wielkiej radości życia? To wszystko tam było?
Tak zszokowali się widzowie filmu, właśnie ci, którzy w szkole na wyrywki, pod rygorem dostania pałki, uczyli się recytować inwokację i koncert Jankiela, ba nierzadko potrafią wyrecytować je do dziś. Zapewne ci sami zszokowani widzowie chętnie darli szaty nad pogarszającymi się standardami edukacji i stale zmniejszającym się kanonem lektur szkolnych. Mimo że dopiero z ekranizacji dowiedzieli się, o co chodzi w arcydziele, wałkowanym na niejednej lekcji polskiego.
Zapomniał wół, jak cielęciem był. Jako dorośli nie czytamy prawie wcale - i widać to we wszelkich statystykach. Z kolei młodych chętnie widzielibyśmy jako chłonne gąbki, które tylko czekają, by wciągnąć całą polską tradycję i historię, wyznaczaną arcydziełami jak ciężkimi kamieniami milowymi. A przecież z młodzieżą jak z osiołkiem - im bardziej ciągniesz, tym bardziej się zaprze. I jak wtedy czytanie ma być fajne?
Coś jednak zmieniło się na lepsze u młodych. Co nie oznacza, że kampanie medialne są tak niesamowicie skuteczne, tylko że my, dorośli, w końcu mamy lepiej w głowie i uczymy dzieci czytać dla przyjemności.
(Anna Łagowska)
Z dnia: 2014-09-24, Przypisany do: Nr 18(497)