Wraz z rozwojem cywilizacji rzymskiej i jej ekspansji na północ rozwinął się zwyczaj, a zarazem konieczność, tworzenia lokalnych i mobilnych zestawów lekarstw i utensyliów leczniczych. W muzeum w Sitten znajduje się apteczka podróżna datowana na 400 lat p.n.e., z wizerunkami Eskulapa i Hygei, zawierająca jedenaście małych buteleczek. Wykopaliska w Pompejach również odsłoniły domowe bądź podróżne zestawy lecznicze.
W średniowiecznej Europie, a także w Polsce, każdy podróżujący lekarz posiadał ze sobą apteczkę. Czynili tak też bogatsi patrycjusze, kupcy a także duchowieństwo. Oczywiście władcom i możnym owych czasów również towarzyszyli nadworni lekarze z apteczkami bądź aptekami podróżnymi. Najczęściej były to skrzyneczki, czasem nawet skrzynie, z przemyślnie otwieranymi odpowiednimi przegródkami i szufladkami, nierzadko luksusowo wykończone i wyścielone atłasem, bogate w rzeźbienia i malowidła. W środku znajdowały się pieczołowicie poukładane drewniane puszki, szklane słoiczki i butelki, starannie opisane i zdobione. Często w osobnych przegródkach umieszczano wagi, odważniki kubełkowe, szpatułki, moździerze, łyżki i pipetki. W głębszych szufladkach umieszczano lekarstwa kosztowne i trucizny. W tekście znajdą Państwo niemiecką skrzynkową apteczkę podróżną z 1700 roku
Od XVII stulecia istniały warsztaty trudniące się wyrabianiem gotowych apteczek podróżnych. Czasami były to wręcz meble, czego przykładem jest biurko Phillipa Hainhoffera, które oprócz walorów samego mebla, mogło być częściowo rozbierane, a zawierało oczywiście apteczkę, szufladki z utensyliami, przyborami toaletowymi, warcabami a nawet kartami do gry. Przemyślna konstrukcja pozwalała na zmieszczenie w podstawie składanego krzesła z oparciem, w którego poręczach znalazły się skrytki na przybory do pisania, linijki, cyrkiel i kalendarz. Mebel do dzisiaj stoi w Augsburgu nienadszarpnięty zębem czasu.
Z czasem, w miarę tworzenia się sieci aptek, zacierała się różnica pomiędzy apteczkami podróżnymi i domowymi. Te pierwsze zawierały już leki najpotrzebniejsze lub stale przez właściciela używane, natomiast te domowe, początkowo skrzyneczki, z czasem mieściły się w wiszących szafkach. Zewnętrzna część drzwiczek posiadała nierzadko bogate zdobienia i malunki o tematyce roślinnej i medycznej (jednorożec, kielich z eskulapem itp.). W tekście zdjęcie XIX-wiecznej bogato rzeźbionej apteczki domowej wiszącej.
A jak to wyglądało w średniowiecznej Polsce? Ano podobnie, z tym, że najczęściej była to osobna izdebka. Znakomite panie, a nawet małżonki panujących książąt, trudniły się wówczas robieniem zapasów do spiżarni i apteczki domowej. Smażyły róże i inne zioła, skórki pomarańczowe i cytrynowe, tatarak w cukrze, soki i powidła, a także... przyprawiały wódeczki – jedne pachnące dla toalety, używając do tego lawendy, róży, cyprysu, drugie przepędzały przez alembik dla napitku lub jako lekarstwo.
Krasicki w „Panu Podstolim” powiada: „Przed obiadem poszliśmy do apteczki, tam w niezliczonych rodzajach wódek, konfitur, przysmaczków, wybrał niektóre i napił się wódki”. W innym miejscu stwierdza: „Domowa apteczka mojej żony – nie tylko od wódek i przysmaczków, ale i od lekarstw.”
Aby to wszystko przyrządzić, potrzeba było wielkiej biegłości i doświadczenia. Czego to w apteczce wiejskiej nie było: sadła z przeróżnych zwierząt, driakwie z gadów, różnorakie suszone zioła, a także... ”woda marcowa” ze stopionego śniegu, która miała cerę płci pięknej wspaniale konserwować. Ciekawe, czy woda termalna Vichy przebiłaby ówczesne kuriozum?
W domach zamożniejszych apteczką zawiadywała „panna apteczkowa”, która trzymała to wszystko pod kluczem, czuwała nad zaopatrzeniem we wszystko, chodząc nieraz sama z wiejskimi dziewczętami zbierać zioła. W domach mniej dostatnich apteczka domowa ograniczała się do szafki.
Kilka lat temu temu, w jednym z felietonów w aptekarskim "Pharmakonie", wspominałem o apteczkach i aptekach polowych. Były to najczęściej wozy w różny sposób wypełnione masywnymi skrzyniami, nierzadko z miejscami do spania. W książce "Die alte Apotheke" znalazłem rycinę szczegółowo przedstawiającą budowę i kształt wozu aptecznego, gdzie rozrysowanie elementów budowy wyjaśnia wszystko. W tekście proponuję jednak zdjęcie z 1870 roku osiemnastowiecznej hiszpańskiej apteki na wozie lepiej oddającej wygląd niż rozrysowany plan.
Paweł Guldeniusz - "aptekarz podróżny" króla Władysława IV kiedy brał udział w odsieczy Smoleńskiej, otrzymał od jegomości prawo do dwóch wozów zaprzężonych w cztery konie. Oczywiście, jak podają zapiski historyczne, z wozów tych udzielano porad i leków nie tylko dworzanom, ale też innym w dźwięk sakiewki. Taka towarzysząca działalność gospodarcza.
Naopowiadałem Państwu o aptekach i apteczkach, których już nie ma i tak sobie myślę, że zapewne wówczas równie szczególnie dbano o jakość jak dzisiaj, tylko jakoś trudno mi wyobrazić sobie dzisiejszych inspektorów przeniesionych w czasie wstecz. Zapewne doznaliby większego szoku niż „pani apteczkowa” we współczesnej zielarni czy aptece. Nie było zeszytu temperatur, termometrów CE, a głowa wspomnianej nie posiadała zabezpieczenia przed zmianą zapamiętanych danych.
Z tą refleksją pozostawiam Państwa i proponuję leczniczy kieliszeczek z sensu stricte domowej apteczki i, aby „aromat” zagłuszyć spróbujmy, ówczesnym zwyczajem, skropić podłogę pokoju wodą różaną lub z powodu jej braku innym Calvinem Kleinem czy Diorem.
W Polsce nie istniały nigdy apteki ludowe, czyli składy z lekami, obsługiwane przez aptekarzy na podobieństwo zawodowych handlarzy ziół, jakich znamy z Włoch, jeszcze od VI wieku. Główną opiekunką wczesno-średniowiecznej polskiej rodziny, lekarką i aptekarką była kobieta. Wprawdzie istnieli u Słowian wróże-lekarze, ale ci posługiwali się raczej zaklęciami złych lub dobrych sił, niż preparowaniem leków. Również owczarze, naprawiający zwichnięcia lub złamania kości, ludowi dentyści, którymi bywali zazwyczaj kowale, wreszcie różni zażegnywacze i znachorzy, mało posługiwali się lekarstwami. Najzasobniejszą więc „aptekę” posiadały babki, czyli lekarki wiejskie. Lekarstwa ich były przeważnie pochodzenia roślinnego w odróżnieniu do czarowników-myśliwych, zamieszkujących lasy i knieje, którzy chętniej posługiwali się lekami pochodzenia zwierzęcego.
Środki lecznicze wspomnianych kategorii „lekarzy” stanowią właśnie „ludową aptekę”, w której obok dzikich i hodowlanych ziół, znajdują się kamienie szlachetne, srom borsuczy lub zajęczy, nos lisa, serce nietoperza, róg jelenia, oczy raka, sadło muchy czy tłuszcz wisielca. Wspomniany tłuszcz jak i krew straconego zbrodniarza musiały być świeże! Te cudaczne medykamenty, częściowo zachowane do dzisiaj, niekoniecznie musimy łączyć z odległymi czasami. Wszak jeszcze francuski „Journal de Pharmacie”, z 1815 roku, zachwalał suszone ropuchy jako niezawodny i wypraktykowany środek na… epilepsję! Jeszcze do 1834 roku wolno było w Austrii sprzedawać w aptekach części mumii egipskich, a sprzedawana w polskich aptekach jeszcze pod koniec XIX wieku „wężowa woda” – czyt. "wężowa nalewka”, preparowana była z gadów pozyskiwanych od okolicznych chłopów.
W okresie średniowiecza, okresie ciemnoty, zabobonu i wiary w tajemne siły pojawiła się mandragora jako panaceum przy bezsenności i dużych bólach. Jak przystało na okres wiary w czary, przypisywano jej, iż posiada barwnik ognistego koloru, wytwarzający w ciemności błyszczące światło, znikające za zbliżeniem się człowieka – istoty nieczystej! Twierdzono, że mandragora tylko wtedy działała skutecznie, gdy rosła pod szubienicą, a przy wyrywaniu korzeni wydawała żałosny jęk i przynosiła śmierć poszukiwaczom. Dlatego też kto szukał mandragory powinien ziemię dookoła korzenia odkopać, a następnie przywiązać do rośliny psa. Pies zwabiony rzuconym w niedalekiej odległości mięsem wyszarpywał roślinę z ziemi, po czym sam zdychał. Nieco później hodowano mandragorę w ogródkach, podlewając winem i wierząc, że przynosi domownikom szczęście i błogosławieństwo...
Jak głęboko zakorzenione było zaufanie do medycyny ludowej, świadczy fakt, iż kiedy w 1929 roku w Muzeum Etnograficznym na Wawelu wystawiono na widok publiczny ludową aptekę w postaci dużej gabloty pełnej licznych pudełek z ziółkami i słoiczków z maściami i sadłami, do dyrekcji placówki poczęły zgłaszać się kobiety z podkrakowskich wsi opowiadając o swoich „boleniach”, a potem prosząc o sprzedanie stosownych medykamentów (Kuryer Literacko-Naukowy, nr 48, rok VI). Wspomniana wystawa (apteka) składała się wyłącznie ze zbiorów pana Seweryna Udzieli, badacza medycyny ludowej i zarazem kolekcjonera w tej materii, który z dużą sumiennością gromadził aptekę ludu krakowskiego. Zbiór liczył około 200 pozycji udokumentowanych pod względem etnograficznym i paramedycznym.
Wprawdzie na medycynę ludową patrzymy dzisiaj z przymrużonym okiem, jednak tej formy lecznictwa lekceważyć nam dzisiaj nie wolno, gdyż było ono matką medycyny uniwersyteckiej. Był nawet w historii czas, kiedy medyczna wiedza ludowa wystarczała uniwersyteckim powagom doktorskim. Przynajmniej połowę swojej wiedzy lekarze-profesorzy zawdzięczali wiejskim lekarkom. Profesor J. Rostafiński w swojej książce o Medycynie na Uniwersytecie Jagielońskim w XV w. przytacza charakterystyczne zdanie ucznia sławnego Konrada Gesnera, mowa o Antonim Schneebergu osiadłym w Polsce cudzoziemcu, który w jednej ze swoich rozpraw pisał: „…Nie wstyd mię też było, że byłem uczniem baby. Kiedy starożytni lekarze nie wypierają się… lecz głośno wyznają, że byli uczniami zwierząt”…
Naturalnie i lud korzystał z wiedzy lekarzy. Za ich pośrednictwem przyjmowały się zarówno nowe leki proste – czyli simplicia, jak i złożone – mixta composita. Ponieważ lekarzami w Polsce często byli cudzoziemcy (Czesi, Niemcy, Włosi czy Francuzi), więc zrozumiałe są obce wpływy w nazewnictwie „ludowej apteki” i lecznictwie. Dawna literatura medyczna również oddawała medycynie ludowej wiedzę o wielu środkach leczniczych. Przykładem jest „Gospodarstwo” Crescentyna, a także "Compendium Medicum", czy "Sekreta Białogłowskie", a przede wszystkim "Zielnik" Syrenjusza, w którym przynajmniej połowa recept ma źródło w polskich materiałach etnograficznych. Jako ilustrację w temacie medycyny ludowej przedstawiam XVIII-wieczną izbę laborantów (ludowych aptekarzy) z publikacji "Die Alte Apotheke".
W średniowiecznych encyklopediach medycznych można znaleźć też ponad 200 preparatów posiadających w swoim składzie myśliwskie leki zwierzęce. Wiele z nich, oczywiście współcześnie przetworzonych, znajdziemy w naszych aptekach. Wprawdzie nie spotkamy już sromu borsuczego, ale jest maść z sadła świstaka, czy maść niedźwiedzia. Nie wyobrażamy sobie pozyskiwania tłuszczu z wisielca czy proszkowanych piór sowy i trudno też zgadnąć, ile czasu zajmowało pozyskanie kilograma sadła z much, ale do dnia dzisiejszego medycyna azjatycka, nie tylko ta ludowa, oparta jest na zaskakujących surowcach i one działają!
Mam nadzieję, że dzisiejszy felietonik będzie kolejną porcją historii farmacji, która zapadnie w pamięć i może uruchomi się na krótko, kiedy potrzeba ratowania zdrowia skieruje do apteki.
(Zbigniew Madurowicz)
Z dnia: 2014-08-27, Przypisany do: Nr 16(495)