Spokojne, niedzielne popołudnie. Słoneczna pogoda. Idealny czas na rodzinny spacer. Wraz z mamą nie zastanawiamy się długo i namawiamy tatę na wyjście z domu. Nie będzie to jednak zwykłe wyjście. Tego spaceru nie można porównać do setki poprzednich, na które decydowaliśmy się spontanicznie jeszcze zeszłego lata. Tamte spacery były takie zwyczajne – każdy z nas pokonywał wybrane ścieżki Lubania beztrosko i radośnie oraz co najistotniejsze – będąc zdrowym.
To wyjście będzie inne. Tata będzie zmuszony siedzieć na wózku inwalidzkim. To jeszcze nie wszystko. Ten spacer nie będzie już tak radosny. Dlaczego? W poprzednim roku (dokładnie w listopadzie) u taty wykryto złośliwego guza mózgu. Od momentu diagnozy wiele się zdarzyło: dwie operacje, leczenie onkologiczne. Choć obecnie wszystko jest pod kontrolą, to pozostały pewne skutki, które wciąż przypominają o chorobie. Należą do nich m.in. problemy z chodzeniem. To właśnie dlatego zdecydowaliśmy się na korzystanie z pomocy wózka inwalidzkiego. Dzięki temu tata nie jest zmuszony przesiadywać w domu i z utęsknieniem wpatrywać się w okno. Tak więc decyzja została podjęta: idziemy na spacer i pomimo wszystko staramy się cieszyć pięknym, letnim dniem. Mieszkamy przy ul. Ratuszowej. Zamierzamy pójść na lody, lecz najpierw musimy iść do bankomatu, który znajduje się przy pl. 3–go Maja 16. Bez trudu pokonujemy ul. Spółdzielczą (od strony placu zabaw). Liczymy na to, że nie napotkamy na trudności podczas przemierzania kolejnych ulic. Niestety, nasze nadzieje okazują się płonne, gdy docieramy na pl. 3-go Maja 11. Musimy pokonać znajdujące się przy nim przejście dla pieszych. Czekamy na zielone światło. Już jest. Ruszamy. O ile z łatwością wjeżdzamy wózkiem inwalidzkim na jezdnię, o tyle trudno jest nam wjechać na chodnik po przeciwnej stronie. Z pozoru niezbyt wysoki próg okazuje się poważną przeszkodą. Nie jest nam łatwo. Być może osoba mająca sparaliżowane nogi, lecz sprawne ręce, poradziłaby sobie z takim podjazdem bez większego trudu. W naszm przypadku jest jednak inaczej. To raz ja, a raz mama popychamy wózek, ponieważ tata nie ma wystarczająco dużo siły, aby móc się poruszać samodzielnie. W momencie pokonywania przejścia dla pieszych wózek wiezie akurat mama. Staram się jej pomóc, lecz nie jestem w stanie. Zdaję sobie sprawę, że wózek, z którego korzysta tata nie jest nowy, a co się z tym wiąże – lekki. Ale zdaję sobie również sprawę, że gdyby skonstruowano w tym miejscu podjazd podobny do znajdującego się przy ul. 7 - mej Dywizji 14 (przed Urzędem Miasta), nie doszłoby do takiej sytuacji. Walczymy dalej. Czas ucieka. Zielone światło daje znać, że za chwilę zgaśnie. Zgasło. Samochody ruszają. Wymijają nas. Nagle zadaję sobie pytanie: Dlaczego nikt z tych omijających nas kierowców nie pomoże? Przecież któryś z nich mógł to zrobić, w momencie kiedy sam stał na czerwonym świetle... Zresztą, nawet teraz, kiedy wszyscy już ruszają, jeden z nich mógłby się zatrzymać i nam pomóc. Nie zatamowałby ruchu na dłuższy czas... Moje rozmyślania przerywa mama, która znajduje sposób na wyjście z sytuacji. Obraca wózek z tatą i wjeżdża na chodnik tyłem. Uff, udało się, ale ten manewr też wymagał sporego wysiłku. Nasza radość nie trwa długo. Przed nami kolejne przejście. Na szczęście udaje nam się pokonać je bez większych trudności, bo wspomnianym wcześniej sposobem – wjeżdzamy tyłem. Zadowoleni docieramy do bankomatu. Wracamy. Którędy? Myślimy o kierowaniu się w stronę Baszty Brackiej. Zaraz, zaraz. Czy to nie zbyt ryzykowne? Jak na złość, nie pamiętamy jakiej wysokości są progi przy kolejnym przejściu dla pieszych. Po prostu czarna dziura w pamięci. Wolimy nie ryzykować. Postanawiamy przejść ponownie przez przejścia dla pieszych, które przed chwilą pokonywaliśmy. Napisałam, że poprzednio drugie przejście nie sprawiało nam problemów. Za drugim razem jest jednak inaczej. Przy próbie podjazdu okazuje się, że z tego progu łatwo można jedynie zjechać, lecz z ponownym wjechaniem nie jest już tak łatwo. Nie zamierzamy się kolejny raz mocować. Po lewej stronie znajdujemy fragment starego progu. Jest zniszczony i poprzez to bardzo niski. Obieramy go za cel. Właściwie pokonujemy jezdnię idąc po przekątnej. Ryzykowne, ale akurat w tym momencie nie stoją tam samochody. Kolejne przejście (będące uprzednio powodem mojej rezygnacji) - ku naszemu zdziwieniu - pokonujemy bez problemów. Okazuje się, że ów zniesławiony próg nie stanowi przeszkody przy wjeżdżaniu na jezdnię. Następny zaś jest na tyle niski (wręcz płaski), że pokonujemy go z łatwością. Jesteśmy pewni, że podobne sytuacje już nas dziś nie spotkają. Czyżby? Sentencja, według której nie powinno się chwalić dnia przed zachodem słońca, okazuje się prawdziwa. Mijając dalej pl. 3 – go Maja 11, skręcamy w lewo i docieramy do pl. Strażackiego. Jadąc prosto, mamy zamiar po chwili skręcić w prawo – wprost na ul. Ratuszową. Skręt w prawo? Jak najbardziej, ale wjazd na chodnik okazuje się wyższą szkołą umiejętności. To zadziwiające. Tuż obok stoi nowy budynek. Wokół niego podjęto się również zmiany kostek brukowych i krawężników. Mogłoby się wydawać, że nowa część chodnika nie będzie kłopotliwa, tymczasem jest odwrotnie. Podejrzewam, że trudności z jej pokonaniem mają także kobiety wiozące dziecięce wózki. No cóż, postanawiamy iść prawą stroną jezdni. Jest niedziela, więc ruch uliczny nie jest dokuczliwy. Owszem, w zwyczajny dzień byłoby ciężko. Minęło niespełna pół godziny, a już jesteśmy zmęczeni przechadzką po Lubaniu. Jakie wrażenia odniósł główny bohater tego tekstu?
To jego drugie wyjście do miasta przy pomocy wózka. Pierwszy raz na takim spacerze był tylko z mamą. Też było im cięko pokonywać progi. Tata nie ma tyle sił, żeby wjechać na chodnik samodzielnie. Trudno już nawet wspominać o braku podjazdów do lubańskich sklepów. Mama wie, że spacer po centrum Lubania nie jest łatwy. Dobrze przystosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych są nowe chodniki. Choć i to nie jest regułą. Zdarza się, że nowa jest jedynie kostka brukowa, a krawężnik nie został wymieniony, jest zniszczony i wysoki. Teraz boryka się z kolejnym problemem. Zamierza chodzić z tatą na fizjoterapię. Gabinet znajduje się przy ul. Grunwaldzkiej. Chcielibyy przejść przez ul. Wąską. Tylko jak to zrobić? Chodnik jest bardzo wąski, a równie niezbyt szeroką uliczką jeżdżą auta, często z dużą prędkością. To nie koniec. Sam gabinet nie jest przystosowany do potrzeb osób poruszających się na wózku inwalidzkim i w ogóle do potrzeb osób niepełnosprawnych. Nie posiada podjazdu, a w zamian można zobaczyć wyjątkowo wysoki stopień.
A jakie są moje wrażenia po niedzielnym spacerze? Jestem zrezygnowana i zaskoczona. Dopóki ten problem mnie nie dotyczył sądziłam, że Lubań pod względem dobrze przystosowanych podjazdów sytuuje się całkiem nieźle. Niestety, myliłam się. Co dalej? Postanawiamy kupić lody i usiąść tuż obok ratusza w cieniu wierzby. Przechadzka okazała się męcząca.
(Marta Kaba)
Jak wiemy, remonty dróg i ulic to sprawa niełatwa, zwłaszcza ze względu na to, że sąsiadujące ze sobą odcinki mogą mieć całkiem różnych zarządców. Dobrze pojęta nowoczesność przychodzi tu powoli, niektóre sytuacje wydają się jednak trudne do rozwiązania „na już”. Warto jednak odnotowywać, gdzie konieczne są poprawki, pod rozwagę do tworzenia przyszłych planów. Dlatego ciekawi jesteśmy, jakie są doświadczenia naszych czytelników, czy w Państwa miejscowościach napotykacie Państwo również na podobne bariery?
Z dnia: 2014-08-13, Przypisany do: Nr 15(494)