Kiedy wieje wiatr...
Kiedy wieje wiatr, przyjemnie jest siedzieć w domu przy herbacie i nasłuchiwać tego, co dzieje się za oknem. Jeśli dodatkowo deszcz zacina w szyby, możemy czerpać naprawdę wielką satysfakcję z prostego i niedocenianego w innych okolicznościach faktu, że oto siedzimy sobie w domu z kubkiem i pod kocem, jest nam ciepło, przyjemnie i sucho. Gorzej, jeśli trzeba gdzieś wyjść lub gdy pogoda psuje nasze misterne plany. Odruchowe wzdraganie się przed zimnem i nieprzyjaznością świata przekuwa się w narzekania, które nie mają końca, a dzięki którym udaje się nam nieco złagodzić i zamortyzować ciosy złego losu. Kiedy jednak wieje wiatr, a my mamy to szczęście uskuteczniać w domu program KK (czyli kubek i koc), myśli błądzą w tempie rozlewnej powieści Prousta, przypominają się ciekawe, malownicze fragmenty i wycinki, które w ciszy opowiadamy sobie jeszcze raz. A propos wiatru powraca na przykład historia zasłyszana od przyjaciół o człowieku, który szukał pracy jako pomocnik w gospodarstwie. Zapytany, co umie, odpowiedział, że może spać, gdy wieje wiatr. Nie była to typowa odpowiedź, więc mający go zatrudnić gospodarz się zdziwił. Chłopak jednak ujął go tym, że był sympatyczny, rolnik pomyślał więc, że w pracy pomocnika nie musi być szczególnie przekonujący i go zatrudnił. Nie minęło wiele czasu, gdy gospodarza obudził gwałtowny huragan. Z niepokojem zaczął lustrować obejście, sprawdzając co trzeba zrobić, by wszystko zabezpieczyć – sami, bo nowy pomocnik spał jak suseł. Okazało się, że wszystkie sprzęty, maszyny i narzędzia były schowane w szopie, ciągnik wprowadzony do garażu, wrota zaryglowane, drewno przygotowane przy kominku. Wszystko jak trzeba. Wtedy rolnik zrozumiał co znaczy „mogę spać, gdy wieje wiatr” i bardzo docenił tę umiejętność swojego pracownika.
Inna wietrzna opowieść to piękne wspomnienie z wizyty w Berlinie, podczas której młodzi kandydaci na aktywistów społecznych z Dolnego Śląska podpatrywali działania zachodnich sąsiadów. Na szalonym i zakręconym hippisowskim Kreuzbergu działała wtedy organizacja, która wydawała się być w posiadaniu magicznej różdżki. Przejąwszy zdegradowany teren pofabryczny zaczęła pracowicie przetwarzać problemy sąsiedztwa w potencjał: od artystyczno-industrialnego placu zabaw, poprzez zatrudnianie osób mających trudności w odnalezieniu się w świeżo założonym hostelu, kawiarni, taniej jadłodajni, półdarmowym przedszkolu. Wszyscy ich chętnie odwiedzali, bo prowadzili również dwa warsztaty, gdzie za symboliczną opłatą można było samodzielnie lub z fachową pomocą wyremontować rower i znaleźć potrzebne części oraz drugi, stolarski, w którym można było naprawić, bądź zrobić od podstaw meble. Taki mały współczesny pozytywizm. Gdzie wiatr w tej historii? Na ścianie kawiarni napisane było: „Kiedy wiatr uderza z nagła, jedni budują mury a inni wiatraki”. Co przypomina kolejną historię o wykorzystywaniu okazji ukrytych w problemach i przekuwaniu porażek w sukcesy, na którą tu już nie ma miejsca, a którą spuentować można innym powiedzeniem z innego kręgu kulturowego: „gdy życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę”. Cytryna... no właśnie, tego brakowało w kubku herbaty.
(Anna Łagowska)