Pani Halinka
Istnieje w internecie satyryczny blog z komiksem piętnującym wady urzędników. Mam na myśli niepowtarzalną i nie do podrobienia „Panią Halinkę”. Życiową ambicją Pani Halinki jest zgromadzenie od petentów jak największej ilości pianek w czekoladzie i pochłonięcie ich wraz z koleżanką. Jej mottem życiowym mogła by być fraza „petent twój wróg”. Trudno od niej uzyskać cokolwiek, najprostsze sprawy wymagają podpinania załączników do załączników i mnożenia papierków w nieskończoność. Stojąc przed jej pancerną szybą, petent czuje się jak skrzyżowanie Józefa K. z „Procesu” Kafki z Yossarianem z „Paragrafu 22” Hellera. Znamy to? Pewnie, stereotypowy obraz urzędnika jest właśnie taki. Ile razy przedstawicielom państwowych instytucji zabraknie dla nas czasu, kultury, czy empatii, przed oczami staje właśnie Pani Halinka. Czy to pełny obraz sytuacji? Cóż. Polska biurokracja nie zachwyca klarownością, polska mentalność nie przejawia się w dążeniu do uproszczenia procedur, dostosowywania się do potrzeb społeczeństwa, decentralizacji. Całość zarządzana jest odgórnie, przepisy na każdym kroku ograniczają ewentualną elastyczność pracowników instytucji, a kontrole do kontroli generują powszechną ucieczkę od odpowiedzialności. Za biurkami, jak i wszędzie, zdarzają się osoby o różnym poziomie umiejętności interpersonalnych. Nie każdy potrafi (czasem i setny raz) użyć zwrotu: „przepraszam, ale najrzetelniejszej odpowiedzi na Pani pytanie udzieli specjalista w sąsiednim pokoju” zamiast nieśmiertelnego „pokój obok”. Zresztą, nawet taka, wydawać by się mogło, całkiem kulturalna odpowiedź „przepraszam, ale to ode mnie nie zależy” potrafi solidnie wyprowadzić petenta z równowagi. Właściwie dlaczego od niej (od niego) nie zależy? I tak, jednym z zaogniających się w Polsce podziałów społecznych staje się konflikt „reszta świata - urzędnicy”. Stereotypowy urzędnik, nie dość że zawsze i wszędzie działa jak Pani Halinka, to jeszcze ma ogromne przywileje, bardzo dużo zarabia i wykonuje właściwie niepotrzebną pracę. Tymczasem tu, za terenowymi biurkami siedzą koledzy ze szkoły i podwórka, ciocie i wujkowie, kuzyni, znajomi i znajomi znajomych. Ludzie, jakich wielu, nie lepsi i nie gorsi, zajmujący się naszymi prozaicznymi, codziennymi, niemedialnymi sprawami. O tym, ile zarabiają, możecie z nimi porozmawiać przy rodzinnym obiedzie, bo przecież każdy ma w rodzinie kogoś z budżetówki. O realiach swojej pracy opowiedzą, albo nie. Bo to oni stoją na pierwszej linii frontu obsługi ludzi i to oni muszą, bezradnie rozkładając ręce, powiedzieć osobie, która nie ma za co kupić chleba: „przepraszamy, Urząd Wojewódzki jeszcze nie przelał nam pieniędzy na zasiłki stałe”. I wytrzymać spojrzenie tego człowieka, wstydząc się za jakąś Najwyższego Szczebla Panią Halinkę.
(Anna Łagowska)