Dzisiaj ma 93 lata i jest jednym z najstarszych kombatantów w naszym rejonie. Urodził się we wsi Dźwinogród koło Buczacza (niegdyś Polska obecna Ukraina). Tam też został wcielony do Czerwonej Armii. Nikt o zdanie człowieka nie pytał. Dostał powołanie i miał się stawić. Tak też zrobił bo innego wyjścia nie miał.
- Jak Ruscy przyszli na nasze tereny zabrali mnie do wojska 17 września i tego samego dnia wróciłem z wojny – wspomina pan Michał. - Byłem wtedy na wojnie jeden dzień, bo mnie zwolnili aż do czterdziestego drugiego roku. Wówczas zabrano mnie i wielu innych z mojego rejonu na zborny punkt do Czortkowa. Potem przenieśli nas jeszcze w inne miejsce i po dwóch tygodniach byliśmy już wojskiem. Dostaliśmy broń, którą armia dostała od Amerykanów. Ja byłem powołany do kawalerii w Hrubieszowie jako zwiadowca 72 pułku. W skład brygady wchodziły 3 pułki, na czele których stali dowódcy radzieccy. Potem zabrali nas do artylerii, która stacjonowała w Chełmie. Wiosną przerzucono nas do Międzyrzecza, skąd ruszyliśmy na front. Walczyłem w wielu miejscach, między innymi w Saksonii i pod Berlinem Tak się złożyło, że idąc z frontem wyzwalałem razem z moją brygadą Lubań. Niestety, wkrótce trafiłem do obozu jenieckiego, gdzie przeżyłem koszmar. Głód, choroby i strach towarzyszyły nam codziennie. Ale najbardziej bałem się, czego nigdy nie zapomnę, kiedy któregoś poranka wyprowadzono nas z obozu i wszyscy byliśmy przekonani, że zostaniemy rozstrzelani. Nawet wymieniliśmy się z kolegą adresami aby ten, który przeżyje powiadomił rodzinę. O czwartej godzinie wyszliśmy na szosę spodziewając się rozstrzelania a tu słyszymy, że z drugiej strony śpiewają. Byliśmy zdezorientowani. I wtedy nadjechał polski pułkownik. Od nich usłyszeliśmy, że jest koniec wojny. Kazał nam małymi grupami szukać swojego wojska. Odnalazłem je i wkrótce zostałem zdemobilizowany. Moja jednostka stacjonowała wówczas w Zarębie i Siekierczynie. Postanowiłem zostać na tych terenach i osiadłem na gospodarstwie w Pisarzowicach. Dostałem wówczas aż 50 hektarów, co dla mnie było zbyt dużo, więc ziemię rozdałem jeszcze czternastu osobom. Wkrótce sprowadziłem z rodzinnego miasta na wschodzie żonę i dzieci.
Pan Michał Jurczyszyn pamięta dużo i chętnie wspomina tamte czasy. Były trudne ale pełne wiary i nadziei.
- Pilnowaliśmy przed ruskimi żeby wszystkiego stąd nie wywieźli – opowiada pan Michał. - Nam osiadłym tutaj brakowało żywności a oni zabierali wszystko - zboża, ziemniaki, konie, krowy, gdzie się co dało.
Rodzina na tych terenach szybko się zadomowiła i przez długie lata wiodła szczęśliwe i pracowite życie. Kidy pierwsza żona umarła w 1974 roku pan Michał długo był sam. Dziesięć lat później ponownie się ożenił. Jego wybranką została pani Jadwiga, córka sąsiada zza miedzy. Oboje byli wdowcami i rozumieli się znakomicie. Tak jest zresztą do dzisiaj, o czym świadczy 31-letni staż małżeński. Para troszczy się o siebie i nawzajem wspiera. Przeżyli trudne ale godne życie. I niech tak będzie jak najdłużej.
Z dnia: 2012-09-26, Przypisany do: Nr 18(499)