Protestującym towarzyszyły trzy radiowozy oraz spora grupa funkcjonariuszy policji i straży miejskiej. Sama akcja na początku miała bardzo spokojny przebieg. Jej organizatorzy - młodzi ludzie
- podchodzili do przybyłych i prosili o złożenie podpisu w proteście przeciwko przyjętym przez Polskę rozwiązaniom. I to wszystko.
- Prawdę mówiąc spodziewaliśmy się czegoś więcej - transparentów, okrzyków, marszu ulicami miasta, a tu taki spokój - komentują przebieg spotkania jedni z jego uczestników.
- Nikt nie krzyczał, nikt nie skakał i nikt nie rzucał kamieniami. Wszyscy rozmawiali między sobą nie wykazując żadnej agresji wobec innych - zauważył w przesłanym nam oświadczeniu lubański przedsiębiorca Gracjan Deresz.
Ale tak było do czasu. W pewnym momencie - tak mniej więcej po około 20 minutach - służby porządkowe, uznając że zgromadzenie jest nielegalne, przystąpiły do legitymowania jego uczestników i nakłaniania ich do rozejścia się. Fakt ten bardzo wzburzył protestujących, którzy uważali, że nie było żadnych podstaw do legitymowania i do takiego zachowania funkcjonariuszy. No i posypały się gromy na ich głowy.
- W tym momencie uświadomiłem sobie, że nie żyję w wolnym kraju - komentuje jeden z protestujących. - Patrzyłem na tych funkcjonariuszy i byłem pewien, że przynajmniej połowa z nich czułaby się lepiej w kurtkach z napisem ZOMO a nie Policja czy Straż Miejska.
Cytowany wyżej Gracjan Deresz również mocno zareagował na zaistniałą sytuację.
- Nasuwa mi się na myśl, w jakim kraju ja do cholery żyję? – pyta. - My zwykli szarzy obywatele nie mamy już prawa do wyrażania własnego zdania, własnej opinii publicznej, rząd śmieje nam się prosto w twarz, mimo że setki tysięcy ludzi protestuje, a nasza policja oraz straż miejska tupie nogą i grozi byśmy się rozeszli. Ja się pytam jakim prawem?! Dalej zaś dodaje: - Podpisuję się pod tym tekstem swoim imieniem i nazwiskiem, by zachęcić ludzi do wyrażania własnego zdania. Tyle jeszcze możemy, nie wiem co będzie jutro. Być może nie będziemy mogli wyjść w ogóle na ulice, bo okaże się to nielegalne... - puentuje z konsternacją Deresz.
Moce to słowa i mocne konstatacje. Całe to zdarzenie i przytoczone opinie niezbicie dowodzą, że rośnie podmiotowość młodych ludzi, którzy bardzo często boleśnie doświadczeni przez bezrobocie, śmieciowe umowy, różne wykluczenia traktują wolność internetową z jednej strony jako swoją ostatnią domenę działania, gdzie mogą się swobodnie samorealizować, zaś z drugiej jako pokoleniowy znak tożsamości. I to trzeba uszanować.
(Yach)
Foto: monitoring miejski
Z dnia: 2012-02-08, Przypisany do: Nr 3(434)