Młode kobiety zamieszkujące schronisko dla matek z dziećmi w Pobiednej mają za sobą niełatwą, pełną zawirowań, drogę. Nie mając się gdzie podziać właśnie tutaj, prawie na końcu świata, w budynku po byłej strażnicy WOP, znalazły dla siebie i swoich dzieci dom.
Najdłużej, bo od siedmiu lat, mieszka w schronisku Anna. Tutaj urodziła córeczkę, która w tej chwili chodzi już do szkoły i nie zna innego domu. Najkrócej z kolei przebywa tu Patrycja ze swoim malutkim dzieciątkiem. Do grupy pokrzywdzonych przez los matek dołączyła we wrześniu. W sumie maluchów jest tu jedenaścioro, z których najstarsze ma prawie dziewięć lat a najmłodsze to niemowlę. Wkrótce dotrze jeszcze jedna matka z trójką dzieci. Żyje im się trudno. Nikt schroniska nie dotuje, swoją egzystencję zawdzięczają sercom dobrych ludzi, którzy wspomagają placówkę w różny sposób. I choć każda z kobiet chciałaby mieć swój dom, nie buntują się przeciwko teraźniejszości. Akceptują sytuację i marzą.
Joanna ma trzydzieści lat a po placówkach tego typu błąka się od 1998 roku. Nie chce mówić co się wtedy stało. Twierdzi, że są to zbyt bolesne rodzinne sprawy, aby o nich opowiadać. Miała wtedy zaledwie siedemnaście lat i nagle znalazła się na ulicy. Jej największym marzeniem jest zapewnienie dziecku i sobie własnego kąta i bytu.
Bożena również ma trzydzieści lat i jest matką bliźniąt. Ich ojciec okazał się niedojrzały i kiedy się urodziły nie umiał zaakceptować swojego rodzicielstwa. Ale Bożena jest dobrej myśli. Jest z nim w kontakcie i uważa, że pomału mężczyzna dorasta do roli ojca.
Mariola pomaga matkom i ich dzieciom bezinteresownie, choć nie jest jedną z nich. Uważa, że one nie są tu na wakacjach czy dla własnej przyjemności, tylko z konieczności, dlatego troszczy się o nie jak umie.
- W tym momencie życia – mówi - ma potrzebę dawania siebie innym i dlatego to robi.
Inna z kobiet ma wielkie poczucie winy, że zafundowała swoim dwóm synom taki los. Uważa, że płacą one za jej błędy życiowe i nieporadność. A nie powinno tak być, więc jak może chroni je.
- To jest moja wina bo jestem matką, która decyduje się na dzieci a nie potrafi im zapewnić domu – mówi z żalem. – Jedyne co mi się w życiu udało to właśnie moi synowie, bo jest dla kogo żyć.
Od 2009 roku kierownikiem schroniska jest Monika Muszyńska, osoba która ma dobre przygotowanie edukacyjne do pełnienia tej funkcji i doświadczenie. Pracowała wcześniej w ośrodkach MONAR-u a także w hospicjum dla dzieci.
- Bardzo trudno jest nam, szczególnie z pozyskiwaniem ludzi, którzy chcą nam pomóc – mówi pani Monika. – Gmina tymczasem nie wspiera nas finansowo. Na szczęście wkrótce, dzięki ustawodawcy, ma się to zmienić. Ale to dopiero za rok. Utrzymujemy się z niewielkich środków, które panie dostają z opieki społecznej ze swoich macierzystych miast, z Banku Żywności i z tego w co zaopatrzą nas dobrzy ludzie. Zdarza się, że mamy czegoś w nadmiarze, to wówczas my pomagamy dzieciom wytypowanym przez leśniański MGOPS fundując im paczki. Ma to też działanie terapeutyczne dla podopiecznych schroniska.
Wspólna akcja redakcji Ziemi Lubańskiej i Lubańskiego Stowarzyszenia Mieszkańców Panaceum przyniosła rezultaty, które przeszły nasze oczekiwania. Dzięki darczyńcom do schroniska pojechał bus Miejskiego Domu Kultury w Lubaniu wyładowany po brzegi. W akcję włączyli się harcerze z Platerówki ale też i przedsiębiorcy z Lubania, jak pani Elżbieta właścicielka KupCiuszka, i wiele osób prywatnych. Dzięki temu odruchowi serca samotne matki i ich dzieci poczuły, że nie są same, że nie są odrzucone. Uwierzyły, że z ich trudnej sytuacji można wyjść. Dlatego też akcja poza materialnym, miała też inny wymiar, może nawet ważniejszy - psychologiczny. Dobrze by jednak było aby schronisko wspierać systematycznie. Każda pomoc jest tu na wagę złota. Każdy, kto zechce ulżyć trudnej doli kobiet i dzieci, może tu dotrzeć przywożąc coś ze sobą. Wszystko jest mile widziane. A dzieci cieszy nawet najdrobniejsza rzecz.
Imiona bohaterów artykułu zostały zmienione.
Z dnia: 2011-12-21, Przypisany do: Nr 24(431)