Dwa lata temu trzej bracia i syn jednego z nich zostali przekwaterowani z domu przy ul.Bema, który groził katastrofą budowlaną, do lokalu w jednym z domów socjalnych. Sytuacja ich zamieszkiwania w takiej ciasnocie miała być przejściowa, ale nic nie wskazuje na to by tak miało być.
- Po pożarze, który był miesiąc temu w jednym z sąsiednich pawilonów socjalnych, dotąd stoją zaplombowane trzy lokale i nic się tam nie dzieje – mówi jeden z braci, Tadeusz Waryszewski. – Dotychczasowi ich lokatorzy już do nich nie wrócą, bo podostawali inne mieszkania. Gdyby miasto przeprowadziło naprawę poważnych uszkodzeń, jak np. stropów, ja bym sobie resztę chętnie wyremontował sam i zamieszkał w jednym z nich.
Pan Tadeusz od dawna zabiega o jakieś lokum dla siebie. Był u poprzednich i obecnych władz ale nic nie wskórał, bo z uwagi na znaczną ilość osób oczekujących na mieszkania ma dopiero czekać na umieszczenie go na liście.
- Jestem chory i naprawdę zdesperowany – skarży się pan Tadeusz. – Nie da się żyć we czterech na tak małej powierzchni. Bogu tylko dziękuję, że opieka społeczna o nas nie zapomina. Naprawdę, jestem im bardzo wdzięczny, a szczególnie pani Jolancie Gilewskiej. Bardzo często do nas zagląda i dba o nas.
Opieka społeczna robi co może aby pomóc mężczyznom. Jednak przydział mieszkania, choć jednemu z nich, nie leży w jej kompetencjach. Pan Tadeusz nawet nie wie czy jego podanie o umieszczenie go na liście oczekujących na mieszkanie zostało rozpatrzone, bo do dzisiaj nie ma żadnej odpowiedzi. A co dopiero kiedy ma zostać mu przyznane. Trudno sobie nawet wyobrazić warunki w jakich żyją bracia. Jeden z nich śpi w ubikacji, bo w jedynym pomieszczeniu jakie mają do swojej dyspozycji nie ma miejsca. A może rzeczywiście warto by było wykorzystać zapał i chęć pana Tadeusza i przyznać mu jeden z uszkodzonych w wyniku wybuchu butli lokal?
Z dnia: 2011-06-08, Przypisany do: Nr 11(418)