Pięknego słonecznego wrześniowego dnia 1319 roku, kiedy mieszkańcy pracowali w polu na drodze od strony Ubocza pojawiła się kawalkada rycerzy. W słońcu błyszczały hełmy i zbroje. Za zbrojnymi toczyły się wozy taborowe, maszerowała piechota, całość zamykały ciężkie budy taborowe prowadzone przez ciury obozowe. Na przedzie jechał książę Henryk Jaworski w asyście konnych rycerzy, z rozwiniętą chorągwią – symbolem stanu i godności. Mieszkańcy Olszyny witali władcę i orszak radosnymi okrzykami na drodze od kościoła do siedziby Dębowej. Dziedzic, jako lennik, wcześniej wyjechał naprzeciw do granic wsi by prowadzić księcia do swojego domu. Należało to do powinności lennych. Przejeżdżający władca był w ten sposób zawsze witany i bezpłatnie goszczony. Wówczas też potwierdził okoliczne tereny rodzinie von Üchtritz.
Ówczesna olszyńska siedziba rycerska nie była żadnym warownym zamkiem, jak inne siedziby szlacheckie w kraju Kwisy, lecz solidną drewnianą belkową budowlą z elementami pruskiego muru. I w to właśnie miejsce przybył cały orszak. W siedzibie dziedzica zmieścił się tylko władca z najbliższymi, pozostali rozbili obok wielki obóz. Zapiski wspominają o kolorowym życiu obozowym, choć samego księcia widywano rzadko.
Przed kilkoma dniami otrzymał przez posłańca wiadomość, że w sierpniu zmarł bezdzietnie margrabia Brandenburski Waldemar, żonaty w drugim małżeństwie z jego matką Beatrycze Świdnicką i to właśnie stało się powodem ruszenia księcia ku zachodnim granicom w celu objęcia Górnych Łużyc, do których również rościł sobie pretensje jego szwagier - król Jan Luksemburski z Czech. Tym bardziej, że stany na zgromadzeniu w Budziszynie 31 sierpnia 1319 roku opowiedziały się za królem Janem.
Po kilku dniach do olszyńskiego obozu przybył kolejny konny z wiadomością, co spowodowało, że wczesnym rankiem 22 września, władca wraz ze świtą ruszył drogą w kierunku Lubania, gdzie na granicy swego księstwa, za domami Jałowca, spotkał się z orszakiem swego szwagra - króla czeskiego Jana Luksemburskiego. Oczywiście władca czeski znalazł się nad Kwisą dokładnie w tej samej sprawie co książę Henryk. Oba orszaki już wspólnie zjechały do siedziby Dębowej i obozu w Olszynie. Nigdy wcześniej mieszkańcy nie widzieli naraz obu możnych i tak ogromnej świty. Oczywiście obóz rozrósł się jeszcze bardziej, a skromność siedziby rycerskiej spowodowała rozbicie wielu kolejnych namiotów.
Jeszcze tego samego dnia obaj władcy po naradzie doszli do porozumienia i podpisali umowę, według której obszar Budziszyna z przyległościami został pozostawiony królowi czeskiemu, a kraj i miasto Zgorzelec oraz Lubań z doliną Kwisy Henrykowi Jaworskiemu i jego spadkobiercom. Później zresztą, tj. 8 maja 1325 roku, król niemiecki Ludwik Jan potwierdził swojemu teściowi Henrykowi posiadanie wschodnich Górnych Łużyc ze Zgorzelcem, Lubaniem, Żarami i Senftenbergiem. Oznaczało to dla księcia Henryka sukces, gdyż nie tylko otrzymał Zachodnie Górne Łużyce ze Zgorzelcem i Lubaniem, ale też istotne było, że tak ważna umowa została podpisana na jego terytorium, a co dla nas ważne, w Olszynie.
Za jego panowania Zgorzelec przeżywał intensywny rozwój. Książę nadał wiele korzystnych przywilejów: prawo targu solnego, prawo mili zapowiedniej, tzn. że w obrębie jednej mili od miasta nikt nie miał prawa warzyć piwa, piec i zabijać bydła oraz trzody, również w obrębie grodu nie mógł mieszkać żaden rzemieślnik, który wykonywałby nowe przedmioty. Ważnym przywilejem było prawo składu, które wymuszało na przejeżdżających kupcach wystawianie części swoich towarów lokalnie na sprzedaż.
Henryk Jaworski ugruntował również pozycję miasta jako centrum regionu, zatwierdzając prawo posiadania sądownictwa wyższego, które obejmowało czterdzieści okolicznych wsi.
W tym też czasie miastu Lubań został nadany herb, a wiąże się z tym legenda. W 1344 roku pod murami Lubania stanął z wojskiem samozwaniec podający się za zmarłego Waldemara. Mieszczanie pozamykali bramy i dzielnie bronili miasta. Kiedy fałszywy Waldemar dowiedział się, że książę Henryk jedzie z odsieczą wycofał swoje wojska. Rada miejska i mieszczanie wyszli aby powitać nadjeżdżającego władcę, wręczając mu klucze do miasta. W podziękowaniu za lojalność Henryk nadał miastu herb, a w nim dwa krzyżujące się klucze. Do dziś w herbie miasta widnieją dwa klucze na czerwono-czarnej tarczy.
Kiedy w 1319 roku Mirsk leżący na trakcie z Jeleniej Góry do Żytawy wraz z całym Okręgiem Kwisy przyłączony został na mocy wspomnianego wcześniej układu do księstwa jaworskiego, książę Henryk podniósł go do rangi miasta na prawie lwóweckim przed 1329 roku, nadając mu równocześnie prawo mili na wyszynk piwa oraz nowy herb przedstawiający sokoła z upolowanym ptakiem w dziobie. Mimo że po śmierci księcia Henryka niedawno nabyta przez niego część Łużyc przeszła pod panowanie króla Jana Luksemburskiego, to Mirsk wraz z Łęczyną i Mroczkowicami pozostał przy Śląsku. Od tego okresu, aż do 1785 roku, niedaleką Leśną władał serbołużycko-niemiecki ród szlachecki von Dobschütz.
Wróćmy jednak do 22 września 1319 roku. Nazajutrz Henryk z orszakiem opuścił olszyński obóz i ruszył na Lubań, gdzie odebrał od rajców hołd i pospiesznie drogą przez Pisarzowice i Trójcę podążył do Zgorzelca. Tu, w najznaczniejszym mieście nowo pozyskanych Górnych Łużyc, potwierdził ponownie rycerza Christiana von Gersdorfa na stanowisku wójta ziemskiego obszaru zgorzeleckiego (wcześniej uczynił to margrabia Waldemar), czym od razu zaskarbił sobie sympatię szlachty górnołużyckiej. Także rada miejska bez oporu przyrzekła posłuszeństwo, a książę obiecał unormować kwestię powstawania siedzib szlacheckich w okolicznych wsiach.
Nowo potwierdzony wójt ziemski towarzyszył Henrykowi do zamku Voigsburg, gdzie spotkali się w ostatnich dniach września z królem Janem w obecności biskupa miśnieńskiego. Było to o tyle istotne, gdyż również ten ostatni rościł sobie prawa po zmarłym Waldemarze. Do spotkania nie doszło na stopie towarzyskiej, lecz było ono wynikiem krótkiej wojny.
Wracając z Voigsburga książę Henryk złożył wizytę w Sieniawce. Miasto nie należało wprawdzie do Łużyc jednak z racji masy spadkowej po Agnieszce z linii czeskiej zależne było od Śląska.
W 1325 roku król czeski Jan potwierdził prawa księcia Henryka do wschodnich Górnych Łużyc ze Zgorzelcem i Lubaniem, niestety 14 lat później, w ramach zobowiązań finansowych, Henryk zmuszony był oddać obszar Zgorzelca wraz z miastem swemu szwagrowi – królowi Janowi czeskiemu, równocześnie obiecując mu, iż w przypadku śmierci pozostała część Łużyc, wraz z Lubaniem, powinna wrócić do korony czeskiej.
Prawdopodobnie w 1320 roku książę Henryk Jaworski przejeżdżał jeszcze raz przez Olszynę, gdyż 8 stycznia pojawił się w Lubaniu, a jedyna najkrótsza wówczas droga bita wiodła przez wskazaną miejscowość. Książę przybył aby potwierdzić założenie klasztoru magdalenek, który bez przerwy istniał do końca II wojny światowej, a dzisiaj, w nowej lokalizacji, pełni dalej swoją posługę. Kiedy w 1346 zmarł książę Henryk Jaworski Olszyna dalej znajdowała się w zasięgu zachodnich granic księstwa, jednak już pod wpływem czeskim.
Lubań, w tym i Olszynę, Henryk zatrzymał do 1337 roku, kiedy to na mocy układu zawartego 4 stycznia we Wrocławiu wymienił je na możliwość dożywotniego władania w księstwie głogowskim. Dzięki temu porozumieniu Henryk stał się też niezależnym sprzymierzeńcem korony czeskiej, co uczyniło z niego najpotężniejszego księcia piastowskiego na Śląsku. Współpraca z Luksemburgami zaowocowała jeszcze w 1337 roku otrzymaniem w zastaw Kątów Wrocławskich, ale to już inna sprawa.
Małżeństwo Henryka z Agnieszką w 1316 roku (zmarłą zapewne w 1336 roku) okazało się bezdzietne. Z powodu bliskiego pokrewieństwa między małżonkami wystąpiono o zgodę papieską, którą uzyskano dopiero siedem lat później. Nie mając następców Henryk zawarł formalny układ o przeżycie ze znacznie młodszym bratankiem Bolkiem II, co umożliwiło krewnemu kontynuację tradycji polityki niezależności względem Czech.
Henryk I Jaworski zmarł pomiędzy 6 marca a 15 maja 1346 roku i został pochowany w kościele cysterskim w Krzeszowie. Według innego poglądu zachowana w ratuszu w Lwówku Śląskim płyta wierzchnia z nagrobka tumbowego pochodzi z nagrobka Henryka i jego żony. Wcześniej znajdowała się ona w kościele franciszkanów w Lwówku.
Tyle o tzw. lokalnej, i nie tylko, „twardej historii” – myślę, że ciekawej i przede wszystkim sugerującej, przynajmniej przez krótki czas, zależność naszych terenów od śląskich Piastów. Ten kilkudziesięcioletni okres wpływów linii jaworsko-świdnickiej przynajmniej w części ratuje teorię piastowskiej rdzenności tych ziem.
Z dnia: 2011-01-05, Przypisany do: Nr 1(408)