Rocznicowe wspomnienie zaczynam od Niego, bowiem „Solidarność” to przede wszystkim ludzie. Nie bez przyczyny litery pisanej „solidarycą” nazwy związku układają się w szereg ludzi kroczących pod biało-czerwonym sztandarem.
- - -
Jesienią 1981 r. mottem historycznego 1. Krajowego Zjazdu Delegatów w gdańskiej „Olivii” były słowa: „Solidarność” nie da się podzielić ani zniszczyć”. Przesłanie to towarzyszyło nam w doli i niedoli lat stanu wojennego. Paradoksalnie jedność tę w czasach internowań i aresztowań scementowali… komuniści. Oto bowiem na sąsiednich pryczach znaleźli się robotnicy, urzędnicy, naukowcy, artyści, rolnicy i studenci.
- - -
Gdy w myślach wracam do Stacha (bardzo mi Go nadal brakuje, szczególnie teraz) zastanawiam się nad fenomenem ludzi tzw. „pierwszej Solidarności”. Nikt nikogo nie sprawdzał, nie lustrował. Po prostu ufało się nawzajem. Egzaminem był też stan wojenny, bowiem ryzyko aresztowań dokonywało swoistej selekcji. Mimo represji przez wiele lat w zakładach pracy Lubania i okolic zbierano składki na pomoc represjonowanym i działalność podziemną. Zawiązano Tajną Miejską Komisję Koordynacyjną w składzie: Stanisław Kostka - przewodniczący, Marian Witczak, Walenty Krzysiek, Andrzej Herman i Zdzisław Bykowski. W Lubaniu zorganizowano podziemną drukarnię wydającą lokalną edycję dolnośląskiego pisma „Z dnia na dzień” oraz kanał przerzutowy bibuły z Wrocławia i Warszawy. Wyemitowano nawet kilka audycji Radia „Solidarność”. Drukowano własne ulotki. Działacze z Lubania brali aktywny udział w strukturach regionalnych Związku.
- - -
Zdawaliśmy sobie wówczas sprawę, że tamtego czasu nie możemy poświęcać wyłącznie na walkę z komuną. Że trzeba pracować nad sobą, że trzeba wiedzieć więcej. Że niezależną myślą trzeba dzielić się ze współmieszkańcami naszej małej ojczyzny. Dlatego korzystając z wielkoduszności i otwartości ówczesnego lubańskiego Kościoła zorganizowaliśmy oddział jeleniogórskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. W gościnnych murach parafii św. Trójcy i klasztoru SS. Magdalenek spotykaliśmy się z polską czołówką intelektualną i organizowaliśmy wiele niezależnych przedsięwzięć artystycznych. Czytaliśmy podziemną literaturę. Dyskutowaliśmy o encyklice „Laborem exercens” Jana Pawła II i „Etyce solidarności” ks. Tischnera. Poznawaliśmy naukę społeczną Kościoła i wykładnię jego roli we współczesnym świecie (dokument Soboru Watykańskiego II „Gaudium et spes”).
- - -
Przez ten cały niełatwy okres Stach był naszym naturalnym przywódcą. Ujmował swoją mądrością, prostolinijnością, otwartością i ciepłem. Zarażał energią. Bezgranicznie ufaliśmy sobie.
I pod Jego przywództwem doczekaliśmy cudu odzyskania przez Polskę niepodległości. Nasze zwycięstwo było nierozerwalnie związane ze splotem nieprawdopodobnych uwarunkowań międzynarodowych. Myślę tu o pontyfikacie Jana Pawła II, prezydenturze Ronalda Reagana, pierestrojce Michaiła Gorbaczowa oraz ewolucji poglądów ówczesnych polskich władz. Na szczęście przywódcy podziemnej „Solidarności” odczytali te znaki czasu.
Polskie przemiany uruchomiły lawinę przemian w Europie i na świecie.
Czy 30 lat temu przemknęło komukolwiek z nas, że doczekamy wolnej Polski, bezpiecznej w strukturach NATO, rozwijającej się (choć ciągle na dorobku) jako pełnoprawny członek Unii Europejskiej?
Podczas strajków w 1981 r. nasz zakładowy radiowęzeł często nadawał (przyznaję, na moją prośbę, bom w tym wykonawcy zakochany) piosenkę Boba Dylana „Knockin' on Heaven's Door” („Pukając do bram niebios”). Po latach dotarło do mnie, iż faktycznie, nie do końca świadomi, pukaliśmy do bram niebios. Więc to prawda, że „…kto puka, temu otworzą…”
- - -
Kilka lat temu uczennica lubańskiego LO pisała pracę konkursową na temat Stacha. Było to w okresie tzw. IV RP. Dziewczyna mająca wiedzę o „Solidarności” z mediów pełnych głośnych wyczynów węszących spiski i agentów „historyków”, części dziennikarzy oraz działaczy PiS-u m.in. pytała, jak było z naszym wzajemnym zaufaniem w czasach konspiracji. Przyznaję, najpierw nie zrozumiałem sensu jej pytania. Wspomniałem o owym uścisku dłoni. O tym, że w 1980 r. ludzie po prostu sobie bezgranicznie ufali. Było to spoiwo niezbędne w naszej podziemnej wspólnocie. Nikt z nas nie zawiódł. Wobec takiej solidarności władza okazała się bezradna.
- - -
Taka to była TAMTA „Solidarność”. Nie piszę tego z goryczą. Przestałem być członkiem „Solidarności” w 1993 r. Z własnego wyboru. Tak po prostu potoczyło się moje życie. To zamknięta karta. Został sentyment. Ale też jakieś wewnętrzne zobowiązanie, by starać się być wiernym tamtym ideałom. Czasem tylko mi żal, że losy Związku tak się potoczyły, jak się potoczyły. Że sam się zmarginalizował i uwikłał po jednej stronie sceny politycznej. Że obecna „Solidarność” sprzeniewierzyła się wielu ideałom Sierpnia’80. Ostatnio mieliśmy tego przykład poprzez opowiedzenie się Komisji Krajowej w wyborach prezydenckich po stronie Jarosława Kaczyńskiego, przez co Związek stał się przybudówką PiS. Nosi mnie, gdy widzę, jak podczas demonstracji „Solidarności” palone są opony, rzucane petardy (i wyzwiska), niszczone budynki publiczne. Boli widok manifestantów niszczących sztachetami portrety ministrów lub okładających policjantów szturmówkami z napisem „Solidarność” i biało-czerwonymi flagami. W tych dniach widzimy gorszące wydarzenia związane z ogólnopolskimi obchodami rocznicy powstania „Solidarności”. Ale to wybór związkowców. Z własnej woli odrzucili wartość, która mogłaby być „znakiem firmowym” Polski na świecie. Gdzieś zatracono pamięć o słowach Jana Pawła II „Nie ma wolności bez solidarności” a „solidarności bez miłości!” i myśl ks. Tischnera, że „solidarność nie jest przeciwko komuś, lecz z kimś i za kimś”.
- - -
Z okazji 30-lecia powstania „Solidarności” przypomniały mi się słowa, jakie w 1990 r., w okresie obrad Okrągłego Stołu, dopisał w przysłanej mi wielkanocnej kartce świątecznej śp. ks. prałat Jan Winiarski: Cierpieliście, walczyliście solidarni w „Solidarności”. Solidarność zmartwychwstała i dźwiga Polskę ku chwale i poważaniu wśród innych narodów.
Zdzisław Bykowski
Z dnia: 2010-08-25, Przypisany do: Nr 16(399)