Mieszkańcy robili co mogli we własnym zakresie – łatali, naprawiali, malowali. Ale ich ograniczone możliwości finansowe nie pozwalały na gruntowniejsze prace. Za to czynsz stale im podnoszono, nie oferując w zamian nic. Nie chcieli takiego – właściwie wirtualnego - administratora.
- Wielkim problemem jest dla nas dach, którego nikt nie chce nam zrobić – skarży się Beata Goździk. – Ja mieszkam tu dopiero dwunasty rok ale wiem, że sąsiedzi już wcześniej pisali pisma do PKP prosząc o jego remont. Wprawdzie parę razy został przełożony ale były to naprawy doraźne. Tu gdzieś zalepili, to za chwilę gdzie indziej się posypało. Na korytarzu po ścianie leje się woda a na podłodze wręcz stoi. Jest coraz gorzej. Aż w końcu może zdarzyć się tragedia. Malujemy wszystko we własnym zakresie. Ale co z tego, kiedy ja po niecałym roku już kuchnię mam zalaną. Wilgoć idzie znowu i pojawia się czarny grzyb. Pieniądze i praca poszły na marne. A u sąsiadów to już jest po prostu tragedia. Nie wiem czy starsza pani mieszkająca obok nie choruje przez tę wilgoć. Moja córka też ma problemy z gardłem. Często zapada na anginę i krtań, aż w końcu zapisałam ją do sanatorium.
W kamienicy mieszka osiem rodzin a każda z nich liczy średnio po cztery osoby. Co dnia drżą o swoje zdrowie a nawet życie. Nie znają dnia ani godziny kiedy coś spadnie im na głowę. PKP wprawdzie założyły jakiś czas temu plomby badawcze, ale nikt nie pokusił się o ich sprawdzenie. A szkoda, bo już jedna z szybek pękła.
- Trzeba z tym szybko coś zrobić – kontynuuje nasza rozmówczyni. – Jedna ściana się posypała, schody coraz bardziej pękają a cegły wypadają z zewnątrz.
Nadzieją mieszkańców ulicy Warszawskiej 15 jest przejęcie budynku przez miasto. Może nie od razu, ale z czasem uda się kamienicę wyremontować. Jednak w tym wypadku wydaje się, że czas odgrywa tu istotną rolę.
Z dnia: 2009-11-20, Przypisany do: Nr 22(381)