Sposób popełnienia przez kobietę samobójstwa w lubańskim hotelu, o czym niedawno pisaliśmy, nosił znamiona rytualnego. Pozostawione przez nią listy również nasuwają skojarzenia co do ingerencji sekty w podjęciu tak dramatycznej decyzji. O tym, że była w jej sidłach przekonany jest mąż.
Małżeństwem byli trzynaście lat. Owocem ich związku jest ośmioletni dzisiaj synek Szymon. Ale jak sądzi pan Zbigniew, pierwsze kontakty z sektą żona miała jeszcze zanim się poznali. Mieszkała przez jakiś czas w Świdnicy i wówczas wielki wpływ wywarła na nią w sensie religijnym najbliższa rodzina u której przebywała. Często podkreślała, że dowiedziała się wówczas, co to jest prawdziwa wiara. Nazywała ich „Dziećmi Boga”. Czas mijał, mąż do słów żony nie bardzo przywiązywał wagę bo pani Lucyna chodziła do kościoła, jak każdy w Uboczu, gdzie ostatecznie zamieszkali, urodziło się dziecko, które zostało ochrzczone, z obowiązków żony i matki doskonale się wywiązywała. Jedenaście lat stanowili w miarę zgodną rodzinę.
- Mieszkaliśmy z żony rodzicami w Uboczu – wspomina pan Zbigniew. - Wszystko się zmieniło kiedy dwa lata temu zmarł jej ojciec. Już na pogrzebie zamiast oddać ostatnią posługę zmarłemu, Lucyna długo rozmawiała u wejścia na cmentarz z rodziną, która miała niegdyś wielki wpływ na jej duchowość. I od tego momentu wszystko się zmieniło. Pomału zaczęli przejmować jej umysł. Codziennie dzwonili i przekazywali godzinami swoje nauki. Przychodziły też od nich paczki, wprawdzie z drobiazgami, ale miały one oznaczać, że myślą i troszczą się o nią. Widziałem, że ją opanowują bo zaczęła się radykalnie zmieniać - w stosunku do mnie, innych ludzi a nawet swojej matki. Ta jesienią ubiegłego roku już nie wytrzymała i wyprowadziła się. Ja dotrwałem do lutego tego roku. I w końcu też odszedłem. Została z dzieckiem, o które muszę przyznać bardzo dbała. Zabierałem je na weekendy, płaciłem alimenty ale z żoną raczej kontaktu nie miałem. Aż do lipca. Poprosiła mnie wówczas abym zaopiekował się synem 21 tego miesiąca bo ma do załatwienia coś bardzo ważnego. Przyjechali rowerami, posiedzieliśmy chwilę i wtedy ktoś do niej zadzwonił. Długo rozmawiała chodząc pod domem, po czym weszła do mieszkania na górę, pożegnała się ze mną i dzieckiem, oddała mu telefon, klucze i jakieś pieniądze. Myślałem, że opuszcza nas aby wstąpić już radykalnie do sekty. Nazajutrz czując niepokój pojechałem do naszego domu w Uboczu i na stole znalazłem kartę do bankomatu z pinem, szereg dokumentów włącznie z aktem notarialnym stanowiącym mnie i syna właścicielem domu oraz list. Nic z tego nie rozumiałem więc pojechałem z tym wszystkim na policję w Gryfowie. Za chwilę pojawił się lubański policjant, który poinformował mnie, że dzisiaj o godzinie 14.00 znalezione zostały... zwłoki mojej żony. Okazało się, że po naszym rozstaniu zameldowała się w hotelu a na zajątrz rano popełniła samobójstwo, wbijając sobie nóż w brzuch a następnie podcinając żyły w nadgarstkach z obu stron oraz w nodze. Czyn ten może nosić znamiona rytualnego.
Po kilku dniach pan Zbigniew pojechał z synem do domu w Uboczu i znalazł tam bardzo długi list pożegnalny zatytułowany Testament na nową drogę życia dla mojego męża i synka. Jak z niego wynikało bardzo siebie potępiała, uważała że jest tak grzeszna, że oprócz śmierci nic nie jest w stanie zmyć jej grzechów. „(...)Wtedy jedynym ratunkiem dla mnie aby ratować swoje ciało i ducha była śmierć przez przelanie krwi(...)” – napisała między innymi. W innym miejscu pisze (...)Moje ciało było martwe z powodu grzechu ale duch był żywy i chciał żyć. Wtedy dopiero zrozumiałam co znaczy odpaść od Boga. Czekałam na karę a zamiast tego spotkało mnie szczęście, poznałam i pokochałam mojego męża, a kiedy na świat przyszedł synek nie posiadałam się ze szczęścia. Prosiłam tylko Boga aby za moje grzechy nie karał nikogo oprócz mnie. Choć moje ciało niegodne jest Boga i wydaje je szatanowi na zatracenie, to cieszę się, że Bóg w swoim wielkim miłosierdziu ulitował się nad duchem moim i wyznaczył mi czas abym dopełniła mojej wiary. Dlatego zrobię to z największą miłością do Boga i do was.”
- Opowiadam o tym wszystkim bo być może ktoś czytając o historii i tragedii mojej rodziny zastanowi się, zanim się wpakuje w coś z czego nie ma odwrotu – ze smutkiem mówi pan Zbigniew. – Z sektami nie ma żartów. Łatwo się tam znaleźć ale jedynym wyjściem z nich, jak widać, jest śmierć, bo nikt nie jest w stanie komuś takiemu pomóc. Ja próbowałem szukać ratunku dla mojej żony i na policji, i w PCPR, i w innych instytucjach. Nie udało się. Niech ta tragedia będzie przestrogą dla innych.
Z dnia: 2009-09-09, Przypisany do: Nr 17(376)