Maria Trusz jest jedną z lokatorek. Często ją widać na ulicach Lubania ciągnącą wózek wypełniony ulotkami. Czy w deszcz, czy w upał rozwozi je pracowicie po Lubaniu dorabiając sobie w ten sposób do niewielkiej emerytury. Chciałaby sobie ulżyć a i dzieciom pomóc. Wieczorem po ciężkiej pracy chciałaby nieco odpocząć, ale rzadko jej się to udaje. Park przy ulicy Łącznej jest mekką dla tych, którzy chcą się z różnych powodów skryć przed organami ścigania, czy rodzicami.
- To co się tam wyprawia przechodzi ludzkie pojęcie – mówi Maria Trusz. – Kiedyś chuligani podpalili huśtawkę a na zwróconą przeze mnie uwagę obrzucili mnie stekiem wyzwisk. Uciekałam co sił w nogach. Innym razem idę sobie z ulotkami i widzę jak dziewczyna z chłopakiem na stole robią te rzeczy... A to było przed południem. Strach tamtędy chodzić bo w każdej chwili można dostać w łeb. To ja już się nie odzywam. A i tak ostatnio napadły mnie jakieś dwie dziewczyny i trzech chłopaków, obrzucili kamieniami. Dobrze, że miałam przy sobie psa bo nie wiem co by było.
Zwierzak jest dla samotnej kobiety wielką ostoją. Dzięki niemu czuje się bezpieczniejsza. Egzystuje w domu bardzo często atakowanym przez pijanych wyrostków. A że mieszka na parterze, czuje się jeszcze bardziej zagrożona. Zdarzało się, że dla zabawy albo ze złości bywalcy parku wybijali jej szyby. Co mogłoby się jeszcze zdarzyć, lepiej nie myśleć. Ale na szczęście boją się psa. I choć jest on ważny w życiu pani Marii, to wciąż – słusznie, czy nie - musi za niego płacić kary. Od sześciu lat nie może się przez to wygrzebać z długów.
- Kiedyś zdarzyło się tak, że gdy wróciłam z rozwożenia ulotek, podjechała straż miejska oznajmiając mi, że mój pies biega po Kopernika – z płaczem mówi kobieta. – I choć słyszeli w domu ujadanie, to i tak nie obeszło się bez wysokiej jak dla mnie grzywny, bo ukarano mnie siedmiuset złotymi. A ja gdybym nie miała psa bałabym się mieszkać w tym domu. On odstrasza chuliganów. Jest moim obrońcą. Ale nikt nie ma nade mną litości. Wciąż dostaję z sądu kary, czy się mi należą, czy nie. Przecież ani na straż miejską, ani na policję liczyć nie mogę. On mi tylko pozostaje. Ja powiem szczerze - nie umiem pisać, więc odwołań sama nie napiszę. Ostatnio pomaga mi je redagować bezinteresownie pani adwokat. Może więc coś się zmieni. Nie będę już taka bezradna. W tej chwili ja pracuję właściwie prawie za darmo. Większość zabiera mi komornik. I wszystko za mojego obrońcę, psa. Moim największym marzeniem jest aby mi pozwolili spokojnie żyć.
Krzysztof Jaworski ze straży miejskiej sam przyznaje, że kobietę rozumie, bo rzeczywiście mieszkanie w tym domu jest dość ryzykowne ze względu na powtarzające się burdy, urządzane lokatorom przez agresywnych bywalców pobliskiego parku. A pies może skutecznie ich odstraszać.
Sąsiadka pani Marii przyłącza się do utyskiwań na bezpieczeństwo mieszkańców domu. Doszło do tego – jak mówi – że któregoś razu pijani chuligani przecięli dla zabawy kabel doprowadzający prąd do komórki. I leżał tak pod napięciem. Aż cud, że nikomu nic się nie stało.
- Ten kabel wisiał tak ze dwadzieścia lat i było dobrze a teraz im przeszkadzał – mówi Władysława Machelska. – Czują się tu jak u siebie. Kiedyś ukradli mi wiadro węgla z góry. Wchodzą do środka i robią co chcą. Problem jest w tym, że u nas nie ma mężczyzn. I dlatego czują się bezkarni. Jest wprawdzie jeden ale leży przykuty do łóżka. Ja staram się z domu w ogóle nie wychodzić. Dobrze by było gdyby policja i straż miejska częściej tu zaglądały. Chuligani może poczuliby trochę strachu.
W newralgicznym domu mieszkają w większości starsi schorowani ludzie, marzący o spokoju. Ale nie jest im dany taki luksus. Nie ma dnia ani nocy bez krzyków, dobijania się do okien i wyzwisk. O czym marzą najbardziej? Nie trudno zgadnąć. O spokoju.
Z dnia: 2009-06-17, Przypisany do: Nr 12(371)