Wita go przewodniczący Rady Miejskiej w Leśnej Walter Straszak. Przekazuje kwiaty od władz samorządowych Leśnej. Mówi, że miło nam powitać gościa, który przyjechał, aby po 64 latach odwiedzić miejsce, gdzie więzili go hitlerowcy – teren obozu Hartmannsdorf. Dodaje, że dzięki tej wizycie poznamy więcej szczegółów o tym obozie.
Pan Albert rozgląda się po terenie. Zaczyna się rozmowa: po rosyjsku, polsku, niemiecku. Pomaga nam Olga Małoszycka, wolontariuszka w Miejscu Pamięci Buchenwald. Gość mówi, że był tu, w obozie, a pracował w fabryce obok jako ślusarz. Na pytanie: którędy więźniowie wędrowali i gdzie pracowali – nie potrafi jednak powiedzieć. Przypomina sobie tylko, że szli z obozu wzdłuż ogrodzenia i wchodzili na teren fabryki.
Przysłuchujący się rozmowie mieszkaniec Miłoszowa i stróż terenu fabryki Zdzisław Micigolski sugeruje, że warto podejść na teren obozu, wtedy panu Albertowi być może łatwiej będzie sobie przypomnieć szczegóły tamtych wydarzeń. Ruszamy wzdłuż ściany fabryki. Micigolski informuje nas, że byli tu w poprzednich latach inni więźniowie obozu i mówili, że tą właśnie drogą wędrowali do pracy do fabryki. Pan Albert rozgląda się i dodaje, że tak mogło być, bo szli do pracy obok fabryki i wchodzili na jej teren, a potem do hali.
Po kilkudziesięciu metrach docieramy za fabrykę, na teren dawnego obozu Hartmannsdorf. Niewiele z niego zostało: wyraźnie widać dobrze zachowane niecki zbiorników przeciwpożarowych i porośnięte chaszczami oraz trawą resztki murków. Jak się okazuje – to pozostałości byłych baraków.
Pan Albert rozgląda się ciekawie. Zaczyna sobie przypominać szczegóły sprzed kilkudziesięciu lat. Prosi o kartkę i rysuje zapamiętany schemat obozu. Przypomina sobie nazwiska: sztubowy Stecki, Niemiec Paul, Ibragimow (rozstrzelany), Wacek „Gamiel” z Warszawy, Willi - lageraltester. Lekarzem był Polak, ale nazwiska nie pamięta.
- Tak, tu stały nasze baraki – mówi coraz pewniej Albert Pawłowicz. – Stały obok siebie w odległości gdzieś 30 metrów. Przed nimi był plac apelowy. A po rogach – drewniane wieże strażnicze. Po apelu Niemcy otwierali bramę i wędrowaliśmy do fabryki do pracy.
Nasz gość już z przekonaniem mówi, że droga którą przyszliśmy mogła być drogą dojścia do fabryki. Nie poznał od razu, bo teraz to wygląda inaczej niż wtedy... Pamięta, że jako ślusarz frezował części „do awiacji”. Potem dowiedział się, że były to części do hitlerowskich rakiet V1 lub V2.
Pytamy o jego wojenne losy. Urodził się w 1926 roku w Mińsku. Jako młodzieniec trafił do Kurska, gdzie uczył się zawodu. A stamtąd Niemcy wywieźli go na roboty do Hamburga. Pracował w zakładzie Ochsenzoll Hakwerk, w galwanizerni. W 1944 roku postanowił razem z kolegą Iwanem Dołbinem uciec. Pewnego dnia zbiegli i dotarli aż w pobliże Warszawy. Dalsza wędrówka na wschód była jednak niemożliwa, więc zawrócili i dotarli w okolice Bauzen. Tu zostali aresztowani. Trafił do Gross-Rosen, skąd gdzieś po miesiącu razem z grupą więźniów przewieziono ich do Hartmannsdorf (obecnego Miłoszowa). Tu był gdzieś od września 1944 do połowy lutego 1945 roku. Wtedy hitlerowcy podjęli decyzję o likwidacji obozu. Front się zbliżał. Wszyscy więźniowie przez prawie miesiąc wędrowali w tzw. Marszu śmierci przez Czechy na zachód – do obozu w Buchenwaldzie. Wyszło ich 399. Doszła połowa. Gdy opuszczali Hartmannsdorf – widzieli płomienie unoszące się z obozu, który hitlerowcy podpalili. Marsz był straszny: zima, wycieńczeni więźniowie ciągnący furmanki. Kto nie miał sił padał i ginął od strzałów konwojentów. Zdaniem pana Alberta rozstrzelano wtedy 15 – 20 więźniów.
Ich mordęga skończyła się gdy obóz wyzwolili Amerykanie. Pan Albert zaznacza jednak, że sami więźniowie się wyzwolili przed wkroczeniem wojsk amerykańskich, bo działała tam tajna organizacja i wyzwoliła obóz.
Po wojnie Albert Pawłowicz był najpierw 5 lat w wojsku, w jednostkach Armii Radzieckiej stacjonującej na terenie b. NRD. Potem wrócił do ZSRR, pracował jako ślusarz, został majstrem. Uczył się na wieczorowych kursach, wreszcie awansował na inżyniera. Teraz jest na emeryturze. Mieszka nadal w Mińsku, gdzie się ożenił i ma rodzinę.
W ostatnich latach przyjeżdża na spotkania byłych więźniów obozów hitlerowskich do Gross-Rosen i Buchenwaldu. Dzięki pomocy przyjaciół z Polski i Niemiec. Chciałby odnaleźć Iwana Nagornego. Wie, że żyje. Może się uda?
Godziny lecą, goście przynaglają do wyjazdu – jadą teraz do Niemiec. Albert Pawłowicz, już ożywiony i kontynuujący wspomnienia – żegna się z nami serdecznie. Przewodniczący leśniańskiej Rady Walter Straszak zaprasza gościa do kolejnego przyjazdu. Zapowiada, że władze samorządowe Leśnej postarają się godnie upamiętnić miejsce obozu w Miłoszowie. Ma nadzieję, że tak się stanie do przyjazdu pana Alberta, który zapowiada swoją wizytę najpewniej za rok. Jak dożyje, zastrzega się. Mamy nadzieję, że znów się spotkamy w Miłoszowie, który kiedyś był złowieszczym Hartmannsdorfem.
Z dnia: 2009-06-03, Przypisany do: Nr 11(370)