Niby tylko sklep spożywczy, jakich w Lubaniu wiele, ale dzięki właścicielom atmosfera w nim przez wszystkie te lata była niepowtarzalna. Towarzyszył on mieszkańcom niemal od początku istnienia tzw. Manhattanu. I był nie tylko miejscem zakupu artykułów spożywczych, ale też swego rodzaju konfesjonałem czy też gabinetem psychoterapeutycznym.
Kilkanaście lat temu na podjęcie tego rodzaju działalności zdecydował się pan Jerzy.
- Ponieważ był to czas przemian w Polsce a przy tym pewnych trudności w poprzedniej mojej pracy, postanowiłem więc spróbować sił na własną rękę i otworzyłem ten sklep – mówi pan Jerzy Majewski. – Przez wszystkie lata jego funkcjonowania wkładałem mnóstwo energii i czasu aby klienci byli zadowoleni. Często kosztem rodziny, bo poświęcałem mu nawet po kilkanaście godzin dziennie.
Pięć lat temu do pana Jerzego dołączyła żona, która odeszła w międzyczasie na wcześniejszą nauczycielską emeryturę.
- Pierwsze momenty były dla mnie bardzo trudne – wspomina pani Krystyna. – Zawód sprzedawcy jest zupełnie inny niż nauczyciela i w związku z tym było mi na początku ciężko. Ale z czasem polubiłam tę pracę, tym bardziej, że przez sklep przewijały się dzieci, z którymi kontakt tak bardzo lubiłam pracując w szkole.
Państwo Majewscy, a szczególnie pani Krystyna, byli na bieżąco z problemami okolicznych mieszkańców. Przejmowali się nimi, często zabierając je ze sobą do własnego domu. Wiedzieli o kłopotach rodziców z dziećmi, chorobach, kogo mąż bije a kto ma nieciekawą sytuację w pracy. Znali imiona wszystkich maluchów, które przychodziły samodzielnie kupić loda czy chipsy. Rodzice spokojni, że dzieci zostaną właściwie obsłużeni, już trzylatki wysyłali do sklepu po zakupy. Często się zdarzało, że ktoś nie miał z kim pogadać więc szukał pretekstu i kupował zupełnie zbędną rzecz, aby tylko móc trochę postać i porozmawiać. Szczególnie ludzie starsi. Ale to już się skończyło...
30 kwietnia o godzinie 6.30 rano po raz ostatni pan Jerzy otworzył sklep dla klientów. I już od samego rana ciągnęły tu procesje z kwiatami, prezentami i dobrym słowem.
- Byliśmy zaskoczeni tym pożegnaniem, tą atmosferą jaką nam zgotowano – opowiada pan Majewski. – To co nas dzisiaj spotkało jest wspaniałe i niespotykane. Chyba w historii handlu nic podobnego się dotychczas nie zdarzyło. A do tego aby nam pomóc, ludzie wykupywali towar. W ten sposób nie będziemy mieli strat jakich się spodziewaliśmy.
Trudno aż uwierzyć, ale nawet dzieci płakały nie mogąc się pogodzić z faktem, że sklepu już nie będzie.
- Wzruszający był dzisiejszy dzień – ze łzami w oczach opowiada pani Krystyna. – I słowa jakie tu dzisiaj padały zapamiętamy na zawsze.
Państwo Majewscy nie mieli wolnych dni. W ciągu roku najwyżej trzy – na Boże Narodzenie, Nowy Rok i Wielkanoc a jednak bardzo trudno im się pogodzić, że to już koniec. Kiedy bliskość marketów i zubożenie środowiska doprowadziło do generowania strat, postanowili się poddać. Liczą na to jednak, że ktoś wynajmie od nich pomieszczenia i nadal funkcjonować tu będzie sklep. Może także z duszą?
Z dnia: 2009-05-19, Przypisany do: Nr 10(369)