Dzięki wielkiemu wsparciu - jak podkreśla – dyrektora Gimnazjum nr 3 w Lubaniu, w którym pracuje i innych osób zatrudnionych w tej placówce udało jej się przerwać wieloletnią gehennę. Swój tymczasowy azyl znalazła w piwnicy budynku szkoły, zaadaptowanej na mieszkanie.
- Miałam już dość ustawicznych awantur – mówi pani Katarzyna. – Chciałam sobie i dzieciom zapewnić wreszcie spokój. Tym bardziej, że córka jest uczennicą drugiej klasy Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych im.A.Mickiewicza. Uczy się dobrze i aby nadal tak było potrzebuje spokoju. Z kolei młodszy syn wymaga szczególnej troski, bo w wyniku choroby stracił jedną nerkę. Koleżanki z pracy znając moją sytuację zasugerowały mi, abym poprosiła o pomoc panią dyrektor. Znalazłam u niej zrozumienie, podobnie jak u pani inspektor z Wydziału Oświaty UM. Dzięki nim mamy swój kąt.
Pani Katarzyna ma jeszcze dwie – już dorosłe – córki. Święta rodzina spędziła u jednej z nich. Wszystkie dzieci wspierają kobietę w podjętej decyzji.
- Nie było dobrze od dawna, ale ostatnie lata to już było apogeum – skarży się pani Katarzyna. - Mąż trochę jeździł do Włoch na zarobek, poza tym raczej nie pracował. Utrzymywaliśmy się z niewielkiego gospodarstwa pod Lubaniem, gdzie mieszkaliśmy. Oczywiście o dom, dzieci i gospodarstwo dbałam głównie ja. Aby było nam finansowo łatwiej podejmowałam też różne prace zarobkowe. Jeździłam za granicę, potem pracowałam w Jałowcu a od kwietnia ubiegłego roku jestem zatrudniona w tej szkole. I nawet wtedy, kiedy zmęczona wracałam po pracy, zabierał mi talerz zupy sprzed ust i mówił, żebym się brała do roboty a nie tylko jadła i jadła.
Nasza bohaterka ma założoną niebieską kartę, bo przemoc w domu zaczęła być zjawiskiem nagminnym. Wulgarne słowa, bicie, groźby a nawet nóż w ręku męża były dla rodziny codziennością. Alkohol i – jak podejrzewa kobieta – postępujące problemy osobowościowe zaczęły brać górę nad zachowaniami mężczyzny. Rozmawiał sam ze sobą lub przez wyimaginowany telefon, nie panował nad sobą, stawał się coraz bardziej agresywny. Kiedy w grę zaczęło wchodzić zagrożenie dzieci pani Katarzyna stwierdziła, że musi ratować rodzinę. Próbowała rozmawiać, ale w odpowiedzi słyszała jedynie obelgi.
- Z zamiarem pozostawienia męża nosiłam się od dawna, ale chyba nie miałam odwagi – mówi nasza bohaterka. – Wsparły mnie dzieci. To one pomogły mi podjąć tę najtrudniejszą w życiu decyzję.
Agnieszka trwa dzielnie u boku mamy. Jest dla niej wielkim wsparciem.
- To ja mamę namówiłam do zostawienia ojca i uważam, że bardzo dobrze zrobiliśmy – mówi Agnieszka. – Tak dalej nie dawało się żyć. Straszył nas, wyganiał, nigdy nie było spokoju. Teraz jest dobrze. Spokojnie, cicho i bez nerwów.
Prawie cały dorobek życia pani Katarzyny – meble, sprzęt AGD i RTV i inne drobiazgi - pozostał w domu, który jest własnością męża. Odziedziczył go w spadku po rodzicach i stąd też prawdopodobnie nasza bohaterka nie ma do niego żadnych praw. Sytuacja więc jest nieciekawa.
- Mnie się podoba nasze nowe mieszkanie – stwierdza pani Katarzyna. – Jest przytulnie, ciepło i spokojnie. Gdyby się tylko dało wszystko uregulować tak, aby można tu zamieszkać na stałe, byłoby wspaniale. O niczym więcej nie marzę.
W rozmowie wielokrotnie padło dużo dobrych słów pod adresem tych, dzięki którym pani Katarzyna nabrała odwagi i dzięki którym znalazła dach nad głową – inspektor Małgorzaty Chojnackiej, dyrektor Aleksandry Białek i innych pracowników szkoły, którzy pomogli jej zarówno w podjęciu decyzji, jak i samej przeprowadzce. Może wreszcie los uśmiechnie się do rodziny i wreszcie zazna spokoju?
(Imiona głównych bohaterów artykułu zostały zmienione)
Z dnia: 2009-01-07, Przypisany do: Nr 1(360)